Święta Faustyna Kowalska, cz. XIII

W sierpniu 1934 roku Siostra Faustyna przeżyła nagłe zasłabnięcie, w czasie którego stanęła jakby na progu śmierci, ale po przyjęciu sakramentu chorych i wizycie lekarskiej stan jej zdrowia uległ radykalnej poprawie. Wróciła więc do pracy w ogrodzie, w której do pomocy miała kilka najtrudniejszych wychowanek. Pracy jednak było bardzo dużo i sił jakoś ubywało. Kolejne badania lekarskie wykryły gruźlicę płuc i to w stadium dość zaawansowanym. W tej sytuacji Matka Generalna podjęła decyzję o przeniesieniu Siostry Faustyny do Walendowa, potem do pobliskich Derd i w końcu do Krakowa.

Ciemne noce

Wraz z nowymi zadaniami w życiu Siostry Faustyny pojawił się drugi etap bolesnych oczyszczeń, zwany biernymi nocami ducha. Tłem i narzędziem, przez które Pan Bóg dokonywał tego dzieła w jej duszy, była realizacja idei nowego zgromadzenia. Siostra Faustyna początkowo sądziła, że Jezus pragnie, aby ona opuściła macierzyste Zgromadzenie i założyła klasztor kontemplacyjny. Z tym zamiarem 21 marca 1936 roku wyjechała z Wilna. Po drodze do Walendowa zatrzymała się w Warszawie, gdzie mała okazję, by o tym porozmawiać z przełożoną generalną m. Michaelą Moraczewską, którą darzyła wielkim zaufaniem. Matka Generalna wysłuchawszy Siostry Faustyny, powiedziała, że na razie wolą Bożą jest, aby pozostała w swym Zgromadzeniu, bo w nim złożyła śluby wieczyste, ale wyraziła również przekonanie, że dzieło miłosierdzia, które jej poleca Jezus, musi być bardzo piękne, skoro tak sprzeciwia mu się szatan, jednak z założeniem nowego zgromadzenia radziła, aby się nie spieszyć, bo jeśli sprawa rzeczywiście od Boga pochodzi, to z czasem się skrystalizuje i będzie zrealizowana. W czasie kilkutygodniowego pobytu w Walendowie i Derdach cierpienia duchowe nasiliły się. Siostra Faustyna przynaglana wewnętrznie w kwartalnej spowiedzi wyznała, że nie może już dłużej czekać, lecz chce opuścić Zgromadzenie i przystąpić do dzieła, ale nie otrzymała na to zgody spowiednika, który tę myśl uznał za złudzenie. Do tego dołączyły się cierpienia, będące udziałem w męce Jezusa. W liście do ks. Sopoćki napisała: Czuję dziwną moc wewnętrzną, która mnie nagli do czynu i z tego powstaje w duszy mojej męka nie do opisania, ale tej męki nie zamieniłabym na żadne skarby świata, bo powodowała ją miłość Boża. W przeogromnym cierpieniu myślała tylko o jednym: aby jak najwierniej wypełnić wolę Bożą. Ona była dla niej światłem, codziennym pokarmem, siłą w pokonywaniu słabości natury i spełnianiu powierzonych zadań.

O Jezu mój, Mistrzu i Kierowniku mój – modliła się – umacniaj mnie; oświecaj mnie; w tych ciężkich chwilach życia mojego nie spodziewam się pomocy od ludzi, w Tobie cała nadzieja moja. Czuję, że jestem sama wobec żądań Twoich, Panie. Pomimo lęków i wstrętów natury pełnię wolę Twoją święta i pragnę ją spełnić jak najwierniej w całym życiu i w śmierci swojej. Pomocy w tych wielkich cierpieniach, które na wskroś przenikały jej duszę, rzeczywiście nie szukała u ludzi, ale u Boga, na modlitwie i w konfesjonale.

Po kilku tygodniach pobytu w Walendowie pojechała do odległego o kilometr domu Zgromadzenia w Derdach, gdzie gotowała posiłki dla kilku sióstr i ponad trzydziestu wychowanek. Do pomocy w kuchni – wspomina s. Serafina Kukulska – miała dziewczynę, neofitkę, bardzo przykrego usposobienia, z którą nikt nigdzie nie chciał współpracować, i właśnie ta dziewczyna pracując z Siostra Faustyna zmieniła się nie do poznania. Taki miała cichy, ale Boży wpływ na grzeszne dusze.

Zajęć w Derdach Siostra Faustyna miała tak mało, że pobyt w tym domu wydawał się być dla niej wypoczynkiem. Dwie godziny po południu miała sypiać, niektóre ćwiczenia duchowne mogła odprawiać w pobliskim lesie i przy tym całą piersią wchłaniać czyste i świeże powietrze. Czuła, że w tym miejscu wzmacniały się jej mocno nadszarpnięte siły fizyczne. Jednak wkrótce miała wyjechać do Krakowa, gdzie były lepsze warunki do leczenia gruźlicy.

Z przyjazdem do tego domu Siostra Faustyna wiązała nadzieje na ostateczne wypełnienie Bożych zamiarów, dotyczących założenia nowego zgromadzenia. Choć wiedziała już, że to „zgromadzenie” będzie wielkim dziełem w Kościele, które tworzyć będą także zgromadzenia męskie i żeńskie oraz stowarzyszenia osób świeckich, o czym już w kwietniu 1936 roku pisała do ks. Sopoćki, to jednak nadal była przekonana, że jej rola w tym dziele polegać będzie na założeniu klasztoru kontemplacyjnego. Po przyjeździe do Krakowa, spotkała się z o. Andraszem, który polecił, aby modliła się do dnia Serca Jezusowego i dołączyła jakieś umartwienie, a w tym dniu da jej odpowiedź w tej sprawie. Jednak Siostra Faustyna przynaglana wewnętrznie nie czekała do tej uroczystości, lecz przy tygodniowej spowiedzi oświadczyła o. Andraszowi, że już postanowiła opuścić Zgromadzenie. Krakowski kierownik duchowy oznajmił, że skoro sama taką decyzję podjęła, to na siebie bierze całą odpowiedzialność. Początkowo ucieszyła się, że opuszcza Zgromadzenie, ale na drugi dzień ogarnęły ją tak wielkie ciemności, opuściła ją obecność Boża, że postanowiła jeszcze poczekać z wypełnieniem tej decyzji do kolejnego spotkania ze spowiednikiem.

(Opracowano na podstawie książki s. M. Elżbiety Siepak „Dar Boga dla naszych czasów”)

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu