Odcinek 9, Odcinek 10

Odcinek 9

Najważniejsze panie z majątku Sierakowskich pieczołowicie wybierały materiały na nowe suknie. Chciały w tym roku aby wygląd ich nie tylko cieszył oczy gości, ale wręcz wzbudził zachwyt. Nawet Hanusia liczyła w duszy na nową sukienkę. Wszystkie były mocno podekscytowane. Oczywiście oprócz Anny. Usiadłszy w salonie pani Karoliny przyglądała się matce, i towarzyszkom. Próbowała zrozumieć ich dziwne zachowanie. Przypomniała sobie też, że będąc jeszcze dzieckiem podobnie skakała i dotykała z pietyzmem różnych szat i ozdób. Dziś Annie jednak było absolutnie wszystko jedno. Od dawna bowiem już nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu. A już najbardziej na świecie nie lubiła jak Hanusia próbowała upiąć jej włosy. Panią Katarzynę krew zalewała jak widziała rozpuszczone i poplątane włosy Anny ale przestała z tym walczyć i usprawiedliwiała córkę chorobą niewdzięczną.

Tymczasem Anna naprawdę czuła się lepiej i chciała trochę do świata wyjść. Dużą ją kosztowało wejście do powozu ale na konie w ogóle nie patrzyła, a myśli próbowała zapełnić widokiem miasteczka, w którym dawno już nie była. Cieszyła się tym wyjściem, choć nie było tego po niej widać. Już jej było trochę nudno przy tych sukienkach i cudownościach. Pociągnęła Hanusię za rękaw. Wskazała piękny, miękki biały len i błękitne tasiemki. Poczym zaczęła ubierać się do wyjścia. Pani Katarzyna aż podskoczyła z radości, ucałowała Annę i Hanusię. Kazała pakować materiały i rozliczać się z Jaremową. Zadeklamowała również, że wiedziała, iż natura kobieca w Annie drzemie i, że jeszcze w historii Rzeczpospolitej nie znano przypadku, żeby nowa suknia nie sprawiła niewieście szczęścia! Anna widząc jaką radość sprawiła wszystkim paniom, uśmiechnęła się i pomyślała, że częściej musi matce dawać powody do wesela. Hanusia wzięła Annę pod rękę, zaczęły się pożegnania i serdeczności. Anna dygnęła tylko i już bardzo chciała znaleźć się w swoim pokoju. Gdy wyszły przed dom Jaremów ogarnął ją niesamowity strach. Miasto wcale jej się nie wydawało znajome. Miała wrażenie, że ludzie przechodzący nie kłaniali się jej, tylko chcieli pożreć ją jak wygłodniałe wilki. Drżała calusieńka, chciała usiąść na ziemi i skulić się, ale Hanusia mocno ją podtrzymywała. Służąca wiedziała, że jak zaraz nie wsiądą do powozu, może rozegrać się tragedia. Anna bowiem miewała czasem atak histerii, w którym wyła i darła się wniebogłosy, a nikt wtedy nie potrafił jej pomóc.

A Antoniego nie było. Pani Aniela dojrzała jednak powóz pod kościołem świętej Katarzyny i w te pędy rzuciła się na poszukiwania syna. Najszybciej jak umiała, a nie była już młodą osobą a i nie wypadało biec przez rynek, szła więc w stronę świątyni.

Drzwi były zamknięte, więc od zakrystii postanowiła spróbować. W zakrystii oprócz zakrystianina Marcina, który ledwo ją poznał spotkała również panienkę Aurelię.

– Aurelia?! Aurelia!!! Dziecko, jakżeś wyrosła! A gdzie twoi rodzice, a co ty robisz tu w Siarkowie?! O mały włos pani Aniela zapomniała po co przyszła do kościoła. Nie czekała na odpowiedzi dziewczyny. Tylko usiadła na krześle w zakrystii, łapiąc oddech.

– Zobacz dziecko kochane czy na kościele aby nie siedzi mój syn Antoni. Wysoki, włos jasny i na pewno głęboko zamyślony, Bóg wie o czym. Pilnie potrzebny jest!

Aurelia skołowana, uzmysłowiła sobie tylko, że ma do czynienia z panią Anielą Daniłowiczową i posłusznie wyszła z zakrystii. Rzeczywiście w nawie głównej pod obrazem świętego Józefa siedział młody, przystojny mężczyzna. Aurelia sama nie wiedziała, czy zna go, czy też pierwszy raz w życiu go widzi, ale czasu nie było na rozmyślanie bo sprawa musiała być pilna skoro pani Aniela taka zmordowana do kościoła przybiegła. Dziewczyna więc przyklękła przechodząc obok prezbiterium i niespodziewanie dla Antoniego podeszła, bardzo grzecznie i delikatnie tak aby w razie co, nikt się nie zorientował. Chociaż zabiegi te zupełnie zbędne były, bo samiuścy w kościele byli.

– Przepraszam, ale zdaje się, że nie ma czasu na wyjaśnienie, pana matka, pani Aniela w zakrystii bez tchu prawie czeka i pilnie pana potrzebuje.

Antoni wstał ukłonił się lekko, znak krzyża w pośpiechu uczynił i wystrzelił do zakrystii jak Sokół na dróżce do Słomianek.

Aurelia z ciekawości niebywałej wyszła za Antonim ale już go nie zobaczyła, bo ten wyskoczył z kościoła jak poparzony. Pani Aniela zaś odpocząwszy już trochę zakomunikowała:

– Dziś dziecko już nie pogadamy bo okropnie spieszę się, a szkoda gadać co to u nas dzieje się, ale koniecznie ucałuj rodzicieli swoich i na obiad w niedziele zapraszam. Toż to Ignacy spadnie z ławy jak mu powiem, że w mieście jesteście!

I znów dziewczyna nie miała sposobności odpowiedzieć bo Aniela tak szybko i niespodziewanie wyszła z zakrystii jak się w niej pojawiła. Aurelia rozłożyła ręce i zaśmiała się uroczo, aż stary Marcin zapatrzył się na dziewczynę i musiał Panienkę Najświętszą o wybaczenie prosić.

Pod domem Jaremów rozgrywała się scena iście fatalna. Anna nie chciała do powozu wsiąść wskazując na konie. Wiadomo, że bała się ich, ale na piechotę do dworu wracać niepodobna. Tym bardziej, że Anna słabą i wątłą była. Antoni tracił cierpliwość i widząc, że delikatne prośby i głaskanie nie pomaga nic a nic w tej sprawie, nie wytrzymał.

– To może ja sam zaprzęgnę się i ciągnąć powóz będę, chyba, że panienka i mnie się szalenie boi?!

Panie natychmiast z wyrzutem krzyknęły:

– Antoni!! Jak śmiesz tak zwracać się do chorej!

Antoni już miał powiedzieć, że jak kto chory to w łóżku leży, a szalony w ogóle z domu wychodzić nie powinien. Ale żal mu się jednak dziewczęcia zrobiło i zreflektował się natychmiast.

– Przepraszam najmocniej, głupim i bezdusznym jest. Panienka wybaczy i pozwoli, że pomogę.

Złapał Annę mocno za rękę, wyrywała się, ale nie miała szans z silnym mężczyzną. Zwyczajnie wsadził ją do powozu i zapytał, czy pozostałe panie, które skonfundowane stały bez ruchu, również potrzebują pomocy?

Towarzystwo wracało w ciszy głębokiej. Anna płakała całą drogę. Antoni tylko, jak nigdy pogwizdywał wesoło…

Odcinek 10

Och co za niewiasta! Antoni myślał jeszcze przez jakiś czas o tajemniczym dziewczęciu z kościoła. Nigdy bowiem postaci takiej nie widział. Jakże inną była od wiejskich rumianych dziewek, roześmianych i nieschludnych. Skromnie ubrana, ale widać, że z domu nie byle jakiego. W jej lśniących, jasnych jak słońce włosach odbijały się kolory witraża z bocznej nawy. Głos jak miła melodia. Rączki białe i kibić smukła. Ach cóż to było za cudo! Zmysły Antoniego zostały wyraźnie rozbudzone ale jednak wcale mu się do żeniaczki nie spieszyło. A roboty było aż nadto, toteż już następnego dnia panienka o aksamitnym głosie i ustach w kolorze malin, stała się miłym wspomnieniem czy snem.

Do balu zostało dwie niedziele. Trzeba było zapasy posprawdzać i mąki ze młyna nawieść. Trzeba było w ptaszarni porządki zrobić i wokół stawów uporządkować. Trzeba było cały dwór wyszykować najprzedniej! Najwięcej też w tym czasie w stolarni się działo, gdzie drwa schły i czekały na silne ręce aby je na zimę przygotować.

Anna zaś długo jeszcze rozmyślała o postępowaniu wobec niej jakiego dopuścił się Antoni. Rozpamiętywała jego silne dłonie, których przecież się bała. A jednak wiedział, że on jej nic złego nie zrobi. Hanusia zauważyła, że Anna spokojniejszą jest. Jednak gdy tylko pani Aniela przychodziła aby miarę pobrać na suknię, Anna naburmuszona skracała wizyty do potrzebnego minimum. Pani Aniela, był bardzo cierpliwą niewiastą, ale i ona powoli traciła nerwy przez humory Anny. Widać było wyraźnie, że panienka jakby na złość z łóżka wstać nie chce. Chociaż, kto to wiedział? Nikt przecie takiej choroby wcześniej u nikogo nie widział. Kiedy potrzeba była suknię na długość do pantofelków zmierzyć Anna znowu niechętnie zdjęła koszulę. Pani Aniela jakby ignorując jej nastrój zajęła się rozmową z Hanusią.

– Hanuś, a wiesz kogo ja w kościele świętej Katarzyny spotkałam? Aurelię! To piękna i mądra dziewczyna!

– A jaką Aurelię? Jak żyje nie znam żadnej panny o takim imieniu.

– Aurelia moje dziecko, to córka państwa Potockich, tak, tak, nazwisko nie byle jakie, choć na tych rodowych historiach to ja się nie łapie, Ignacy by wiedział, czy jej ojciec to brat, stryjecznego wuja po mieczu ojca, syna z tych Potockich. Boże! Wyrosła na piękność prawdziwą! Toć cud prawdziwy, że panienką jeszcze jest.

Hanusia, zupełnie niebyła zainteresowana jakąś panienką Aurelią, zajmowała ja tylko suknia panny Anny.

– Hanuś a mówię ci, że gdyby nie to, że Antoni nasz bez majątku i pozycji znaczącej to ja pierwsza bym w konkury poszła! Ale długo ich tu nie było, kto wie co tam zaszło? Ale już moja w tym głowa, żeby się dowiedzieć! Ot skończyliśmy. I widzi panienka, piękna suknia wyszła, tylko uśmiechu brakuje, tylko uśmiechu!

Anna zbladła. Obudziły się w niej uczucia, które dotąd nie były jej znane. Jeszcze wczoraj uroda panny Aurelii była ostatnią sprawą jaka mogła ją zająć. Dziś jednak poczuła nie obojętność, tak jej bliską, a niechęć ogromną, nie tyle do samej osoby nieznanej panienki ale co do jej urody, tak stanowczo podkreślanej przez matkę Antoniego.

Do pokoju panny Anny zapukał pan Monsier, dowiedziawszy się, że panienka lepiej się poczuła chciał spróbować, po raz kolejny rozmowy z chorą.

Został przyjęty, ale tylko pod warunkiem, że obecne przy rozmowie będą Hanusia i pani Aniela. Doktor nie sprzeciwił się, a rad był i rozgościł się przy stole. Niesamowitym było jak Anna opanowała miny, znaki i gesty jakim się posługiwała do porozumiewania się z innymi. Bowiem od tego nieszczęśliwego wypadku, o którym nikt nigdy słowem nie mówił, Anna mowę straciła na Amen.

– Panienko! Serdecznie jak tylko umiał doktor zwrócił się do Anny,

– Mademoiselle ja będę pytał cię, a ty tylko kiwaj głową, na: tak, albo na: nie?

– Anna kiwnęła głową.

Rozochocony doktor naraz zaczął Annę pytać o dziwy takie, że pani Aniela co raz większe oczy miała, a Hanusia o mało śmiechem nie wybuchła. Zupełnie doktor stracił w ich oczach, co tam jeszcze miał.

Gdy pan Monsier dowiedział, się czy ładna pogoda, czy lubi Anna spacery, czy zjadłaby co niespotykanego, zapytał Annę, czy umie pisać i czytać. Anna kiwnęła zniecierpliwiona. Rozpędzony doktor, zapytał czy Anna umie mówić? Dziewczyna spuściła głowę i ledwo zauważalnie przytaknęła. Rozpłakała się wtem, ale bez paniki, tak jakby smutki wszystkie znowu ją napełniły. Doktora więc wyproszono, a ten mimo tak smutno zakończonego badania, kontent był i poszedł od razu na widzenie z panem Sierakowskim.

Długo we dwóch rozmawiali. Zamknęli się w bibliotece i dopiero przy zachodzącym słońcu, wyszli na kolację. Pan Stanisław drapał się po głowie, chrząkał i przymykał oczy, intensywnie o czymś myśląc. Pani Katarzyna zajęta sobą, nie zauważyła, że jej męża co trapi.

– Stanisławie, nasza Anna zdrowieje jak nic!

Stanisław spojrzał porozumiewawczo na doktora i smutnie spuścił głowę, nic nie odpowiadając.

– Mówię ci, przyjdzie taki dzień, już ja o to Panienkę Najświętszą codziennie proszę i przyjdzie taki dzień, że wyzdrowieje. Toć przecież i pan Monsier nadzieje nam ciągle daje.

– Później o tem będziemy mówić. Po jesiennym balu rozmówimy się co do przyszłości panienki.

– Ale jak to później, jak mówię ci, że ona zdrowieje!

– Później, powiedziałem!

Pan Sierakowski wyraźnie wzburzony wstał od stołu i zamknął się znów, tym razem sam w bibliotece. Ani herbaty ani miodu do picia nie chciał. Małżonka jego zasmuciła się, bo mąż jej uchodził za człowieka spokojnego i niegwałtownego. Nie znalazła jednak przyczyny dla, której tak mógł się wzburzyć, a i pan Monsier rozpłynął się w powietrzu. Pani Katarzyna została sama w jadalni, nie zostało jej nic innego jak znowu szczere modlitwy w niebiosa słać o zdrowie dla swej ukochanej córki…

Maria Domańska

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu