Święta Faustyna Kowalska, cz.XIX

 

Dziękowała za wszelkie dobro, jakiego doświadczyła od Matki i w Zgromadzeniu, przepraszała za uchybienia przeciw regule i siostrzanej miłości oraz prosiła o modlitwę i błogosławieństwo na godzinę śmierci. List zakończyła słowami: Do widzenia, Najdroższa Mateczko, zobaczymy się w Niebie u stóp tronu Bożego. A teraz niech się chwali w nas i przez nas Miłosierdzie Boże.

W szpitalu na Prądniku po raz ostatni rozmawiała również ze swym wileńskim kierownikiem duchowym, ks. Michałem Sopoćko, który w pierwszej połowie września 1938 roku przebywał w Krakowie na Zjeździe Zakładów Teologicznych i z tego względu miał okazję, by odwiedzać swą niezwykłą penitentkę i jeszcze przed śmiercią z jej ust usłyszeć wskazówki co do dzieła Miłosierdzia, które Jezus przez nią zapoczątkował. Wówczas Siostra Faustyna powiedziała mu, że ma się głównie starać o ustanowienie w Kościele święta Bożego Miłosierdzia, nowym zgromadzeniem ma się zbyt nie zajmować, że po pewnych znakach pozna kto i co ma w tej sprawie uczynić. Powiedziała, że już niedługo umrze, i że wszystko, co miała do przekazania i napisania, już załatwiła. W czasie ostatniego spotkania na Prądniku Wileński kierownik duchowy był świadkiem ekstazy. Po pożegnaniu się z Siostrą Faustyną wyszedł z separatki, ale w drodze przypomniał sobie, że nie zostawił jej książeczek z podanymi jej przez Jezusa modlitwami do Miłosierdzia Bożego. Wrócił więc i gdy otworzył drzwi separatki zastał Siostrę Faustynę uniesioną nad łóżkiem i zatopioną w modlitwie. Wzrok jej – relacjonował ks. Sopoćko – był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, na razie nie zwróciła uwagi na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi ani wejścia. Wręczyłem jej owe modlitwy i pożegnałem, a ona powiedziała ,,Do zobaczenia się w niebie”. Gdy następnie 26 września odwiedziłem ją po raz ostatni w Łagiewnikach, nie chciała ze mną już rozmawiać, a może raczej nie mogła, mówiąc: „Zajęta jestem obcowaniem z Ojcem niebieskim”. Rzeczywiście, robiła wrażenie nadziemskiej istoty. Wówczas już nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to, co się znajduje w jej dzienniczku o Komunii świętej udzielanej w szpitalu przez anioła, odpowiada rzeczywistości.

Po powrocie ze szpitala (17 września 1938 roku) Siostra Faustyna w klasztornej infirmerii czekała na moment przejścia z tego świata do domu Ojca. Siostry na zmianę czuwały przy niej. Przełożona domu in. Irena Krzyżanowska lubiła ją tam odwiedzać, spostrzegała w Siostrze Faustynie dużo spokoju i dziwnego uroku. Całkowicie ustąpiło napięcie związane z realizacją dzieła Miłosierdzia, które polecał jej Pan. Będzie święto Miłosierdzia Bożego, widzę to, chcę tylko woli Bożej – mówiła Przełożonej.

Zapytana przez nią, czy cieszy się, że umiera w naszym Zgromadzeniu, odpowiedziała: Tak. Będzie mateczka widziała, że Zgromadzenie będzie miało wielkie pociechy przeze mnie. Krótko przed śmiercią uniosła się na łóżku i poprosiła Przełożoną, by zbliżyła się do niej. Wtedy wyszeptała: Pan Jezus chce mnie wywyższyć i uczynić świętą – Odczułam w niej wiele powagi, dziwnego uczucia, że Siostra Faustyna przyjmuje to zapewnienie jako dar miłosierdzia Bożego, bez cienia pychy – wspominała m. lrena.

Siostra Faustyna w czasie ostatniego spotkania z ks. Sopoćko powiedziała, że za dziesięć dni umrze i tak się stało. 5 października 1938 roku po południu do klasztoru w Łagiewnikach przyjechał o. Andrasz, który ostatni raz udzielił Siostrze Faustynie rozgrzeszenia i sakramentu chorych. Tego dnia w porze kolacji rozległ się dzwonek. Siostry w refektarzu wstały od stołu i poszły na piętro, gdzie w separatce leżała Siostra Faustyna. Przy jej łożu był kapelan ksiądz Teodor Czaputa, siostra przełożona m. Irena Krzyżanowska, a w korytarzu pozostałe siostry z krakowskiej wspólnoty. Odmówiono wspólnie modlitwy za konających, po których Siostra Faustyna powiedziała przełożonej m. Irenie, że jeszcze teraz nie umrze. Siostry poszły na wieczorne nabożeństwo, a wśród nich s. Eufemia Traczyńska, młoda juniorystka, która od s. Amelii Sochy słyszała, że kto jak kto, ale Siostra Faustyna, to na pewno będzie świętą. Chciała zobaczyć, jak umierają święci, ale nie mogła liczyć na zgodę przełożonej, że pozwoli jej czuwać przy siostrze chorej na gruźlicę. Poprosiła więc dusze w czyśćcu cierpiące, by ją obudziły, gdy nadejdzie moment konania. Spać poszłam o zwykłej porze – wspomina s. Eufemia – i zaraz zasnęłam. Naraz ktoś mnie budzi: – jak Siostra chce być przy śmierci Siostry Faustyny, to niech Siostra wstaje. Ja od razu zrozumiałam, że to pomyłka. Siostra, która przyszła obudzić s. Amelię, pomyliła cele i przyszła do mnie. Zaraz obudziłam s. Amelię, ubrałam chałat i czepek, i szybko pobiegłam do infirmerii. Po mnie przyszła s. Amelia. To było jakoś koło jedenastej w nocy. Gdy przyszłyśmy tam, Siostra Faustyna jakby lekko otworzyła oczy i trochę się uśmiechnęła, a potem skłoniła głowę i już. Siostra Amelia mówi, że już chyba nie żyje, umarła. Spojrzałam na s. Amelię, ale nic nie mówiłam, modliłyśmy się dalej. Gromnica cały czas się paliła.

Pogrzeb odbył się 7 października, w święto Matki Bożej Różańcowej. Do krypty, w której była trumna z Siostrą Faustyna, przychodziły pomodlić się nie tylko siostry, ale i wychowanki, a nawet pracownicy z folwarku. Był wśród nich Janek, o którym mówiono, że nie praktykuje. Stał przy trumnie Siostry Faustyny i płakał, tak wielkie wrażenie zrobiła na nim, a po tym pogrzebie – jak powiadaIi – nawrócił się. Także niewidoma Jadzia, starsza wychowanka, opowiadała o swoich niezwykłych przeżyciach. Po nabożeństwie żałobnym, któremu przewodniczył ks. Władysław Wojtoń SI przy udziale jeszcze dwóch kapłanów, siostry na własnych ramionach zaniosły trumnę z ciałem Siostry Faustyny na zakonny cmentarz położony w głębi ogrodu.

Siostra Faustyna osiągnęła pełnię zjednoczenia z Bogiem i zaśpiewała hymn na cześć Jego niezgłębionego miłosierdzia. A nam, żyjącym na ziemi pozostawiła obietnicę: Nie zapomnę o tobie, biedna ziemio, choć czuję, że cała natychmiast zatonę w Bogu, jako w oceanie szczęścia, lecz nie będzie mi to przeszkodą wrócić na ziemię i dodawać odwagi duszom, i zachęcać je do ufności w miłosierdzie Boże. Owszem, to zatopienie w Bogu da mi nieograniczoną możność działania.

C.D.N.

(Opracowano na podstawie książki s. M. Elżbiety Siepak „Dar Boga dla naszych czasów”)

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu