t a k a    P r a w d a . . .

Siadając do dzisiejszego tekstu miałam w głowie plan. Musi być świątecznie i radośnie. Cały tydzień myślałam nad kręgosłupem felietonu, robiłam notatki i układałam zabawne podsumowanie. Jednak rozglądając się wokół, widzę, że zrobiło się wcale nie świątecznie. I plan się posypał. Znowu tracę grunt pod nogami. Wróciło to straszne uczucie kiedy w środku jakby zwijam się w kłębek strachu i chcę ukryć się w szarym kącie. To nie jest fajne uczucie, a pojawia się zawsze kiedy nie nadążam nad tym co się dzieje. Jakbym była w centrum jakiegoś pokręconego chaosu. Żyje sobie spokojnie, a wokół mnie jakaś książka since fiction wzięła i wyszła z kartek do prawdziwego życia.

 

W moim ukochanym kraju, którego historię znam i cenię, ludzie którzy też przecież kochają nasz kraj i chcą dla niego jak najlepiej – nie dla innych państw tylko dla naszej ojczyzny – biorą się za koszule, i jak dzieci w piaskownicy szarpią się o swoje zabawki. Jakby zapomnieli, że są częścią historii i ich działania mają wpływ na przyszłość. A nie trzeba być historykiem, żeby wiedzieć, że rewolucję zrobić jest dość łatwo, ale zaproponować coś w zamian jest już trudniej. Czasem też, warto jest po prostu porozmawiać. Zwłaszcza, jeśli obu stronom zależy na tym samym dobru. Bo może naiwnie, ale ciągle wierzę, że Ojczyzna jest wyższym dobrem niż jedna czy druga partia. Jednak gdy zaczyna się spór, komu bardziej zależy i czyja prawda jest prawdziwsza, to zanim się zorientujemy przyjdzie ten trzeci i weźmie wszystko. I nikt się nie zapyta o co była kłótnia, tylko powie, że nie ma komu rządzić, bo nikt się do tego tu nie nadaje. A z tym trzecim może w ogóle nie udać się nawiązać dialogu.

 

I pomyśleć, że u nas właściwie to nic tragicznego się nie dzieję. Bo nikt nie wjeżdża w ludzi ciężarówką, bo nikt nie strzela do naszych ambasadorów. Bo u nas miasta nie obracają się w ruinę. Bo codziennie na ulicach nie płynie krew ludzi. Nie winnych, winnych, co to ma za znaczenie. Śmierć zawsze tak samo jest końcem życia.

 

U nas zaraz mamy święta. Usiądziemy do pięknie zastawionych stołów. A ja się boję. Bo te wszystkie wojny, konflikty i spory już leżą na talerzach obok serwetki w czerwone bombki. Z pierwszym zdaniem wujka o sytuacji gdziekolwiek czy u nas czy za granicą, będzie wybuch. Żadna dyskusja polityczna w rodzinnym gronie jeszcze nigdy nie skończyła się dobrze. Bo moja prawda jest prawdziwsza. Bo mój pogląd jest mojszy. Jesteśmy tak napompowani emocjami związanymi z tym co się dzieje, że wystarczy ułamek sekundy w którym ktoś przy stole, nawet może nie świadomie, wyciągnie zawleczkę. Przy najszczerszych chęciach i najpyszniejszym makowcu, ktoś w końcu zacznie temat o polityce, a nawet jeśli nie, to i tak prędzej czy później na tym się skończy. A nagromadziło się tego i jest znacznie więcej niż nawet w okolicach kampanii wyborczej. Ogarnia mnie przerażenie na samą myśl o tysiącach polskich stołów wokół których podniesione głosy i krzyki, szybko zgaszą wszelką radość świętowania.

 

Nie musi tak być! Nie może tak być!

 

Nie chodzi o to, żeby udawać, że wszystko wokół nas jest w porządku. Chodzi o to, żeby nie dać się sprowokować, bo są dobra większe niż polityka i moja, i twoja prawda.

Bo Prawda jest jedna i jest Nią Dzieciątko, które może zabrać te wszystkie spory i konflikty, i dać nam Prawdziwą radość. Ale to już naprawdę zależy od nas…

 

W tym roku życzę Wam spokojnych Świąt Narodzenia Pańskiego.

Żeby spokój ten wylał się z Betlejemskiej stajenki wprost na wasze stoły i ogarnął wasze rodziny.

Bądźcie dla siebie prezentami, które dadzą się w tym roku rozpakować bliskim i okażą się największym skarbem.

Życzę wam jeszcze odrobinę czasu dla siebie i całe mnóstwo dla innych, i może jeszcze czegoś wyjątkowego,

 czegoś czego doświadczyć można tylko głęboko wierząc w cudowną opiekę Bożej Dzieciny!!!

 

PS: byłam kiedyś świadkiem takiej świątecznej kłótni. Zapowiadało się zwyczajnie, pokrzyczą, pokrzyczą i się skończy na wyprowadzeniu z równowagi gospodyni. Ale tym razem miarka się przebierała. Już nikt naprawdę nie miał ochoty na kolejną porcję argumentów: za, a nawet przeciw. Gdy emocje sięgały już czubka choinki, ciocia, której już znudziło się przewracanie oczami i chrząkanie, wstała i całą swą kobiecą siłą zaintonowała: Bóg się rodzi… . I w ciągu sekundy wszyscy wstali i razem śpiewali. To jak na razie jedyna sprawdzona i skuteczna metoda na zakopanie topora. Polecam stosować już nawet przy małych toporkach.

Błogosławionych Świąt!!!

 

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu