Odcinek 29, Odcinek 30

Odcinek 29

Długo tej grudniowej nocy paliły się światła i w rządcówce i we dworze. Antoni choć półżywy po polowaniu i czuwaniu przy Tadeuszu zasnąć nie mógł. Nie umiał pojąć jak to się stało, że pozwolił sobie na kochanie panienki Anny. Wyrzucał swemu sercu, że tak pofolgował uczuciom i zrozumieć nie potrafił jak to się mogło w ogóle wydarzyć. Przeszło mu przez myśl, że teraz będzie panem na Nagoszewce i że daleko mu jeszcze do majątku Sierakowskich, ale już nie jest gołodupiec, tylko pan. W końcu szlachectwo miał we krwi i czemu by nie miał szlachcianki wziąć za żonę! Jednak wiedział, że Anna nie dla niego przeznaczona. Prawdą było, że przeoczył wszelkie starania i zabiegi państwa Sierakowskich, którzy, odkąd tylko Anna do zdrowia zaczęła wracać, to za zięciem zaczęli się rozglądać. Ale rozumował, że nigdy Sierakowski nie zgodzi się córki oddać synowi Zarządcy. Choćby Zarządcę cenił jak brata. Dumni byli panowie w Rzeczpospolitej i zasad swych nie mieli zwyczaju łamać. A jużci na pewno, nie dla kochania, choćby największego. Wiedział też Antoni, że i jego rodzice na to nigdy się nie zgodzą. Za wysokie progi miał dwór sierakowski dla Daniłowiczów. Nawet po wyprostowaniu historii majątku ojców. Któż mógł na zawiłości szlacheckich honorów poradzić?

Niemoc ogarnęła Antoniego nie z tej ziemi. Nie potrafił z Sierakowa wyjechać, ale i zostać nie mógł. Wpadł w końcu w objęcia Morfeusza. Zasnął twardo. I znów przyszedł ów sen okrutny. Znowuż ktoś go głośno wołał. Teraz wyraźniej słyszał błaganie i tęsknotę, ale on biegł i biegł. Zalękniony, wbiegał co raz w gęstszy las. Chyba musiał jęczeć przez sen bo pani Aniela wpadła przestraszona do izby syna. Choć już dawno nie był dzieckiem, pogłaskała go po głowie i ucałowała w czoło. Utuliła go raz ostatni i wypędziła złe sny. Antoni obudził się i choć zmieszany odwzajemnił matczyne czułości.

Anna również tej nocy nie spała. Długo z Aurelią rozmawiały. Pierwszy raz szczerze jak siostry. Obiecały sobie dozgonną przyjaźń i serdeczność. Aurelia napisała już list do sióstr benedyktynek sierpeckich z prośbą o przyjęcie na nowicjat. Wstępnie już z rodzicami nawet posag ustaliła. Ku zdziwieniu wszystkich, Potoccy wcale nie rozpaczali po decyzji córki. Wykalkulowali, że z ich posagiem i Aurelii sprytem, w ciągu kilku lat będą mieli w rodzinie matkę przełożoną. Może nie była to wymarzona kariera. Ale dla niewiasty to i tak lepiej niźli staropanieństwo lub skąpy mąż.

Dla Tadeusza tliła się maleńka iskierka nadziei. Może po świętach będzie go można przewieść do domu Potockich. Na Wigilię i dni świąteczne Aurelia podjęła się opieki nad chorym. Doktor Monsier mógł w końcu pochwalić się zagranicznym wykształceniem i zręcznie Tadeusza pocerował. Teraz zaglądał do niego codziennie i mocno przejął się swoją rolą, tak, że rozważał nawet na stałe u któregoś chłopa ze Słomianek zamieszkać.

Dziewczęta znużone zasnęły jak już świtało. Hanusia wpadła ze śniadaniem, ale dorzuciła tylko do kominka i zostawiła śpiące królewny.

Antoni już się nie żegnał. Zapakował nie wielki swój dobytek i pognał służących z saniami. Sam na Sokole stanął pod cokołem Madonny, cmoknął i jak tylko przybiegły jego ulubione trzy czarne charty pognał hen gościńcem do Nagoszewki.

Aurelia okryła chustą Annę, która przystanęła w oknie i milcząco odprowadzała wzrokiem Antka.

– On wróci zobaczysz.

– Nie ma tu przecież już po co.

– Aneczko, kochana ja przecież widziałam!

– Co widziałaś? Anna zarumieniła się i usiadła na łóżku. Zadzwoniła dzwonkiem po Hanusie. Nie chciała już o nim z nikim rozmawiać. Aurelia jednak serdecznie, ze spokojem odrzekła:

– ja widziałam jak on na ciebie patrzy. Zobaczysz wróci.

Hanusia wparowała do pokoju markotna. Orzekła, że wyprawa do Słomianek już gotowa i na panienkę Potocką czekają. Dziewczęta ucałowały się i Anna znów została sama.

Tymczasem pani Katarzyna z mężem naradzała się co do kandydata dla córki. Jak to stwierdzili czas naglił. Bali się okrutnie, że Anna polubiła Tadeusza i jego wypadek czy też nawet śmierć może spowodować nawrót choroby. Toteż zaraz posłali listy do Latowic i do Trzemanowa. Latowiccy oferowali co prawda syna, wdowca, z majątkiem znanym aż pod Siedlcami. Jednak to z Ostrowskimi Stanisław przyjaźnił się i w sumie to już w latach dziecinnych Annę im ofiarował. Po przemyśliwaniach i rachubach wybrali Zygmunta. Zwłaszcza, że osobiście poznali go i młodzian odznaczył się odwagą na polowaniu. Jako, że bali się jak diabeł święconej wody, że Anna znów oszaleje, zaraz na Boże Narodzenie zrękowiny umyślili. Pani Katarzyna ojca Michała wezwała. Nie umiała z córką postępować, więc przy osobie duchownej chciała dziecku oznajmić nowinę.

Na wieczór przed wilią, we dworze gwarno było. Służba porządki i ozdabianie świąteczne dworu czyniła. Pachniało świerkiem i miodem. Poustawiane w srebrach orzechy posypane cukrem błyszczały wesoło. Ksiądz Michał przybył nieco spóźniony bo śnieg mocniej przyprószył i droga z Siarkowa było słaba. Domyślał się w jakiej sprawie go zaproszono i ubolewał tylko, że Antoniego nie zdążył pobłogosławić na nagoszewskie zarządzanie.

Znowuż kolacja we dworze markotna była, ale nie całkiem milcząca. Państwo Sierakowscy, wcześniej ojca Michała wtajemniczyli w plany. Anna posłusznie do stołu siadła i popróbowała nawet polewki i chleba z masłem. Ku uciesze rodziców odpowiadała na pytania duchownego i wyglądało, że choroba nieszczęsna nie wróciła. Ksiądz badał panienkę w jakim nastroju jest, ale Anna zręczne odpowiedzi dawała. Po posiłku towarzystwo przeszło na herbatę do saloniku. Pan Stanisław nie lubił przeciągać struny. Stanął pod obrazem Częstochowskiej Pani i orzekł:

– Anno, córko moja najdroższa. W Boże Narodzenie proszeni na obiad są państwo Ostrowscy z synem. Znasz Zygmunta, to ten szlachetny panicz co Tadeusza ratował na polowaniu. Zygmunt poprosi o twoją rękę. Oświadczyny przyjmiesz.

Nastała cisza. Państwo Sierakowscy przerażeni czekali odpowiedzi Anny. Przygotowani byli na płacz i histerię. W ciszy tej jednak ani spokoju ani zgody nie było. Anna pobladła owszem, ale nic nie mówiła. Chociaż chciała krzyczeć. Miała ochotę ziemię gryźć i włosy z głowy wszystkie wyrwać, chciała wbić pazury w ojca, w matkę. Chciała wyć i umrzeć. Nic nie odpowiedziała. Pani Katarzyna próbowała zagaić rozmowę, że Zygmunt jest przystojny, światły, obyty, mężny i oczywiście zamożny jak należy. Wróżyła Annie życie najszczęśliwsze pod sklepieniem nieba. I ojciec Michał niepewnie pochwalił kandydata. Bo rzeczywiście połączenie tych dwóch rodów wydawało się być nader rozsądne. Anna wysłuchawszy litanii pochwalnej na cześć jej przyszłego męża wstała kiwnęła głową, dygnęła ojcu, matce, rękę duchownego ucałowała. Rzekła: dobranoc państwu. Pobiegła do swego pokoju godzić się z losem.

 

Odcinek 30

Kto w Wilię wstanie wypoczęty, taki cały rok będzie wstawał. Wigilia już od wieków w Rzeczpospolitej była dniem świętym. Żeliwne garnki latały od rana w kuchni. Chłopi od samiuśkiego świtu ryby znosili do przyrządzania. Podkuchenne, służki i pokojówki uwijały się jak pszczoły. Daniłowiczowa rozporządzała kucharkami i lokajami jak hetman Chodkiewicz pod Chocimiem. Pracy było pod sam sufit i jeszcze więcej. Należało nagotować nie tylko na wieczerze wigilijną ale i na święta. Gdyż największym grzechem było w Boże Narodzenie pracować. Pani Katarzyna również od rana rękawy zakasała i doglądała szczupaków i pszenicy na kutie. Osobiście snopy słomy w jadalni poustawiała aby zapewnić szczodre plony. Trzy razy liczyła ilość talerzy na wieczerzę i sprawdzała czy dobrze srebra wyczyszczono. Anna z Hanusią ozdobiły piórkami, orzechami i jabłkami gałązkę jodły zawieszoną pod sufitem. Pan Stanisław z Panem Ignacym wedle tradycji sami również po bodaj kilka ryb się udali. Osobiście też pomagali w obrządkach aby zwierzęta, co to o północy będą gadać gospodarzy chwaliły.

Gdy Chrystus się ma narodzić to nawet w tak zimne, grudniowe dni pojawia się iskra nadziei. Bo gdy Chrystus ma się narodzić to znaczy, że Bóg nie pogardził ludzką dolą. A skoro Stwórca wszystkiego, ziemi i człowieka grzesznego się nie brzydził to każdy cud się może wydarzyć.

Aurelia przemieniona całkowicie w chłopskiej chacie zamieszkała, więc do wieczerzy wigilijnej razem z bartkową rodziną się gotowała. Jakże była zdumiona gdy odkryła nędzę i skromność tych ludzi. Toć przez cały adwent nawet sera i miodu nie jedli. Na Wigilię i święta wszystko co najdroższe mieli to powyjmowali. I choć z dworu sprzętów naprzywozili jakich tylko dusza by pragnęła, to Aurelia, chyba do mniszego życia już chcąc nawyknąć, chciała razem z chłopami z jednej drewnianej miski mak jeść. Tadeusz słabiutki jak trzcina na wietrze, lekko tylko uniósł się i wina skosztował.

W Sierakowie usiedli do wieczerzy. Państwo Sierakowscy z córką, Daniłowicze, zwyczajowo Hanusia, kucharka i pokojowiec, bo w wigilię wszyscy równymi są i pan i służący, i szlachcic i chłop. Opłatek kruchy delikatny, wędrował z rąk do rąk z uśmiechem i dobrym słowem. Gdzieś poleciały łzy, gdzieś uśmiech nie mógł się odkleić od wąsów. Życzono sobie aby Bóg błogosławił, aby plony były obfite, aby się darzyło! Anna patrzyła na pusty talerz co to na wędrowca zbłąkanego czekał. Chciała wyjść na ganek aby pierwsza ujrzeć pochodnie powozu. Jednak w wilię od stołu się nie odchodzi. Należy się cieszyć i jeść.

Po wieczerzy konie zaprzęgano i do miasta na mszę pasterską kto żyw jechał. Jednak w tym roku zawiało za mocno. Toć ledwo onegdaj ksiądz Michał mógł wrócić do miasta, a po kolacji wigilijnej to już w ogóle takiej możliwości nie było. Toteż w dwornej kaplicy towarzystwo się upchało. Pan Stanisław gardłowo zaczął śpiewać: Zdrow bądź, krolu anielski. Dalej do śpiewu przyłączyła się reszta starszyzny: K nam na świat w ciele przyszły, Tyś zajiste Bog skryty, W święte czyste ciało wlity. Płynęła jeszcze długo niejedna piękna melodia kolędowa z dworskiej kaplicy. W końcu jednak rozeszli się wszyscy na odpoczynek. Taki na który cały rok czekano. Tylko Anna została sama w zimnym, kamiennym kościółku. Upłynęły trzy długie godziny zanim podniosła swe skostniałe ciało z przed ciemnego krucyfiksu. Szukała dla siebie drogi w tę cudowną noc. I o cud prosiła. Nigdy nie chciała tak bardzo umrzeć i żyć jednocześnie. Kochać i nienawidzić. Ale skoro sam Bóg mógł w stajni się narodzić to cóż dla Niego jest dwoje ludzkich dzieci uczynić szczęśliwymi?


Maria Domańska

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu