PIELGRZYMKA DO MARKOWEJ

Pielgrzymka autokarowa w dniu 8 czerwca 2024 r. do Markowej po relikwie błogosławionej Rodziny Ulmów.

Program pielgrzymki:

godz. 10.30 – odwiedziny muzeum Polaków ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. bł. Rodziny Ulmów

godz. 12.30 – konferencja ks. dra Grzegorza Czerwonki o błogosławionej rodzinie Ulmów

godz. 13.00 – Msza święta pod przewodnictwem ks. bpa Krzysztofa Chudzio zakończona przekazaniem relikwii do parafii

 

Artykuły o rodzinie Ulmów pani Emilii Szydłowskiej publikowane w Ścieżynce:

Święci z Markowej cz. 1

Często słyszymy, że naszym powołaniem jest dążenie do świętości. Jednak już rzadziej zastanawiamy się na czym polega to dążenie i co to w ogóle jest świętość. Kościół w swej mądrości daje nam konkretne przykłady, aby to co trudno jest wytłumaczyć, zobaczyć w historii życia innych. Przez najbliższe kilka tygodni będziemy poznawać błogosławioną rodzinę Ulmów i będziemy zastanawiać się na czym polega świętość ich życia.

Już sam fakt wyniesienia na ołtarze całej rodziny jest sytuacją wyjątkową. Lecz chyba nie powinnyśmy się dziwić, że Kościół daje nam na te czasy święte rodziny za patronów. Dziś, kiedy co drugie małżeństwo się rozpada, dzieci wychowują się w rozbitych rodzinach, a młodzi ludzie w ogóle nie chcą zakładać rodzin, potrzebujemy może bardziej niż kiedykolwiek konkretnych przykładów, że w każdych czasach rodzina jest siłą! A rodzina, która jest silna Bogiem jest w stanie poświęcić życie w imię miłości do bliźniego i Boga.

Rodzina Ulmów może być nam bliska z bardzo wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że była to najzwyklejsza rodzina żyjąca spokojnie w niespokojnych czasach. Jej nadzwyczajność to oczywiście heroiczna postawa i poświęcenie w ochronie ludzkiego życia. Jednak czy ostatnie czyny nie wypływają właśnie z tego jak się żyło każdego żmudnego dnia? Czy człowiek jest w stanie podjąć ważne, ostateczne decyzje bez wcześniej ukształtowanego kręgosłupa moralnego? I czy tylko o moralność tu chodzi? Zanim będziemy zastanawiać się nad tymi pytaniami w kontekście życia rodziny Ulmów przyjrzyjmy się miejscu i czasom, w których żyli Józef i Wiktoria wraz z dziećmi. Bo tu znów możemy odnieść wrażenie, że skądś znamy takie zwykłe wiejskie życie…

Wieś Markowa w województwie podkarpackim, w powiecie łańcuckim to wieś gminna położona na szlaku architektury drewnianej. Jednak zdaje się, że ta wioska z wieloletnią historią, która dziś liczy ponad cztery tysiące mieszkańców nigdy nie była po prostu zwyczajną wioską. Mieszkańcy Markowej tak jak wielu innych Polaków od zarania byli aktywnymi obywatelami. Oczywiście nie zawsze świadomymi swej przynależności czy zadowolonymi z losu, ale gdy widzimy historię tej wioski, zwłaszcza w pierwszych dekadach XX wieku, to widzimy, że markowianie wiele razy potrafili wznosić się ponad codzienny znój dla wyższego, wspólnego dobra. Wiele takich dobrych inicjatyw powstało przez zachętę energicznego proboszcza księdza Władysława Tryczyńskiego. To z jego inicjatywy powstało Bractwo Najświętszego Sakramentu w 1903 roku, a rok później zaczęto budować nowy, większy kościół parafialny świętej Doroty na kamiennych fundamentach. Mieszkańcy podjęli również pomysł na stworzenie orkiestry dętej oraz straży pożarnej i amatorskiego zespołu teatralnego. Nowe inicjatywy powstawały jeszcze pod zaborami, tak jak budowa siedziby dla Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Te wszystkie społeczne działania były szalenia ważne zwłaszcza po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, kiedy to bardzo potrzebna była intelektualna i duchowa odnowa narodu. W czasie międzywojennym w Markowej powstało również kółko rolnicze, kasa pożyczkowa, spółdzielnia mleczarska i pierwsza w Polsce spółdzielnia zdrowia, która organizowała nie tylko pomoc lekarską. Jak widać w tej niby zwykłej wsi, gdzie podstawowym zajęciem ludzi było zapewnienie sobie godnego bytu, mieszkańcy patrzyli na świat i rodzącą się Polskę nieco wyżej i głębiej niż przeciętny obywatel, a może zwłaszcza rolnik. Te wszystkie inicjatywy niewątpliwie miały wpływ na kształtowanie charakteru i formację duchową zarówno Józefa Ulmy urodzonego 2 marca w 1900 roku jak i młodej Wiktorii z domu Niemczak urodzonej 10 grudnia w 1912 roku.

 

Strażniczka życia cz. II

Kobieta stworzona na obraz i podobieństwo Boga. Jako pomoc dla mężczyzny. W tajemniczym zamyśle Stwórcy powołana do konkretnych zadań i funkcji w świecie. Od początku obecna w dziejach świata w swej słabości, jako Ewa i w sile oddania Bogu, jak Maryja.  Jan Paweł II wiele razy mówił o geniuszu kobiety, którą Bóg stworzył jako strażniczkę życia. Kobieta-żona, kobieta-matka, kobieta-siostra, córka, ciocia, kobieta aktywna zawodowo, konsekrowana. Absolutnie każda niewiasta ma swój ważny i szczególny wkład w życie społeczne, często realizując swoje powołanie w cichości i granicy swojego podwórka. Każda kobieta obdarzona szczególną wrażliwością na odkrywanie Bożych zamysłów może stać się ewangelicznym ziarnem, które przyniesie plon obfity.

Wiktoria Ulma bez wątpienia była kobietą genialną w odkrywaniu i realizowaniu swojego powołania z ogromną miłością, radością i ofiarnością. Urodziła się w Markowej 10 grudnia 1912 roku jako trzynaste dziecko Jana i Franciszki Niemczak. Dom rodzinny Wiktorii nie różnił się znacznie od innych w tym czasie. Rodzina ze sporym gospodarstwem, drewnianym skromnym domem i otwartymi sercami. Rodzina Wiktorii również jak wielu w tym czasie doświadczona była utratą dzieci, bowiem nie wszystkie dzieci dożyły wieku dojrzałego. Wiktoria była najmłodsza i mimo dość wczesnej utraty mamy, w 1918 roku, zachowała pogodne usposobienie, na które najpewniej miało wpływ starsze rodzeństwo, które zwyczajnie w świecie po prostu się kochało. Dzięki licznym fotografiom zrobionym przez późniejszego męża Wiktorii możemy dziś przyjrzeć się jej z bliska. Była piękną, skromną kobietą. W jej oczach można szukać tajemnicy lub zwykłej dobroci. Delikatny uśmiech i charakterystyczny pieprzyk na pewno dodawał jej uroku. Nosiła długie włosy, często splecione w gruby warkocz, który przysłaniała chustką. Jednak najpiękniejsze było jej wnętrze, ciekawe świata, oddane Bogu i bliskim. Wychowanie w dużej rodzinie, w gospodarstwie, gdzie zawsze jest dużo pracy na pewno ułatwia wyzbywanie się egoizmu, ale bez miłości i łaski Bożej nie można stworzyć prawdziwego, dobrego domu. Wiktoria wychowywała się w środowisku, w którym dom, szkoła, kościół wyznaczały i kształtowały charaktery młodych ludzi, zwłaszcza, że był to czas rodzącej się Polski i poruszania ważnych kwestii społecznych.

Markowa nie była zwykłą wsią. Dawała możliwości poszerzania horyzontów i formacji duchowej. Wiktoria należała do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży oraz do amatorskiego teatru i uczęszczała na wykłady Uniwersytetu Ludowego w pobliskiej Gaci. Szukała odpowiedzi na pytania, które jak każdego młodego człowieka ją nurtowały.  Nie wiemy kiedy poznała Józefa, choć prawdopodobnym jest, że znali się „od zawsze” jak to bywa w mniejszych skupiskach ludzi. Józef na pewno znał starsze rodzeństwo Wiktorii i mimo różnicy wieku mógł widzieć jak zmienia się w kobietę. Zanim jednak Wiktoria wyfrunęła z gniazda ziemskie pielgrzymowanie zakończył jej ojciec Jan, więc do przysłowiowego ołtarza zaprowadziło ją starsze rodzeństwo. 7 lipca 1935 roku poślubiła Józefa. Starszego o dwanaście lat kawalera z tej samej wsi. Zaślubiny i wesele odbyło się w licznym gronie bliskich i przyjaciół. Wiktoria stała się żoną i wkrótce matką. W ciągu dziewięciu lat ich małżeństwa na świecie pojawiło się sześcioro pociech: Stasia (urodzona w 1936 r.), Basia (1937), Władzio (1938), Franciszek (1940), Antek (1941) i Marysia (1942), nie możemy również zapomnieć o nienarodzonym dzieciątku, które bezimienne również przecież było oczekiwane i kochane przez rodzinę Ulmów. Wiktoria całkowicie poświęciła się wychowywaniu dzieci i dbaniu o dom. Czerpała z tego prawdziwą radość. Na pewno często była zmęczona i znużona codziennymi obowiązkami, zwłaszcza, że tak często była w błogosławionym stanie. Jednak kochała swą codzienność i dawała siebie każdemu, kto pojawiał się w ich wspólnym domu.

Wiktoria Ulma z domu Niemczak była kobietą na wskroś ewangeliczną. Jej cicha zgoda na to co przynosił los, szczere serce i miłość otwierały ją na każde życie, które pojawiło się w jej domu. Czy to było kolejne dziecko, czy sąsiad, czy ktoś kto potrzebował schronienia. Wiktoria zawsze mówiła Bogu: tak!

 

 

Człowiek czynu i miłości cz. III

Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,
na obraz Boży go stworzył:
stworzył mężczyznę i niewiastę
. Rdz 1, 27

Gdy bliżej poznajemy postać Józefa Ulmy doprawdy w głowie pojawia się obraz jak Bóg stwarzał Adama i tchnął w niego wszystko co dobre. Oczywiście Józef był tylko człowiekiem i jak każdy miał swoje słabości, i jak każdy ulegał pokusom. Jednak, gdyby trzeba było opisać jego przecież krótkie życie w kilku tylko słowach, nie sposób tego uczynić. Na pewno jedne z pierwszych, które się nasuwają jest miłość i twórczość. Święty Maksymilian powiedział, że tylko miłość jest twórcza. Istotnie wgłębiając się w (nie)zwykłą codzienność Józefa Ulmy można jak na dłoni zauważyć,  jak wiele twórczego dobra wypływało z jego miłości do Boga i bliźnich.

Józef urodził się 2 marca 1900 roku w Markowej w wielodzietnej rodzinie Marcina i Franciszki z domu Kluz. Już Marcin Ulma był wyjątkowym gospodarzem we wsi. Nie ze względu na trzy hektary ziemi, a przez to, że jako nie wielu w tym czasie umiał czytać i pisać. Dziś nam wydaje się to nieprawdopodobne, ale już zupełnym wyjątkiem było posiadanie przez Marcina biblioteczki. W sytuacji, kiedy ludzie chodzili boso i żyli tylko i wyłącznie z pracy swoich rąk, pod zaborami, z mnóstwem ograniczeń i trudności, posiadanie przez prostego chłopa księgozbioru świadczyło o nieprzeciętności człowieka. Józef więc od dziecka widział swego ojca z książką w ręku. Wiedział, że wiedza i rozwój intelektualny może pomóc w pracy rolnika oraz zbliżać do Boga. Mały Józef ukończył cztery klasy szkoły podstawowej. Tak jak Weronika należał do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, choć z racji różnicy wieku jest mało prawdopodobne, że należeli do niego w tym samym czasie, to jest to niewątpliwie jedna z tych dziedzin życia, która ich połączyła.

Po odbyciu służby wojskowej chciał dalej się kształcić i z powodzeniem ukończył Państwową Szkołę Rolniczą w Pilźnie. Po powrocie do Markowej stał się prekursorem w hodowli owoców i warzyw. Chętnie i obficie dzielił się swą wiedzą. To dzięki niemu Markowianie poznali pomidory! Hodował pszczoły, jedwabniki, zbudował wiatrak, dzięki któremu  pierwszy we wsi korzystał z energii elektrycznej. Był działaczem społecznym i kulturalnym. Wzorem swojego ojca ukochał książki, które propagował jako bibliotekarz Związku Młodzieży Wiejskiej.

Józef był zwykłym młodym mężczyzną, u którego niezwykłość objawiała się w działaniu.  Można podać niezliczone przykłady jego aktywności, która nie mogła nie pochodzić od Boga, w tak trudnych i skomplikowanych czasach. Po ślubie z Wiktorią w 1935 roku wkroczył w kolejny bardzo ważny obszar do działania, jakim była rodzina. Rodzina dla Józefa była bardzo ważna. To dla niej pracował, rozwijał się i działał. Do dziś zachowały się projekty domu i mebli. Można by rzec „domu marzeń”, który chciał wybudować w spokojnych czasach na Wschodzie. To chwyta za serce. Zwłaszcza wykonany precyzyjnie rysunek techniczny kołyski, który dziś na pożółkłym papierze przypomina o tak nagłym zakończonym życiu tej rodziny. Z kart wielu publikacji o Józefie wyłania się obraz człowieka wszechstronnego, zdolnego, obdarzonego szczególną wrażliwością na otaczający go świat. Należy docenić również jego jedną z wielu pasji, jaką była fotografika. Józef sam zbudował aparat i zrobił mnóstwo zdjęć. Dzięki temu możemy dziś przyglądać się z bliska jemu i jego rodzinie.

Józef nie był marzycielem-wynalazcą. Był człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, człowiekiem czynu i przede wszystkim pełnym naczyniem miłości. Wszystko co robił wypływało z miłości do Boga i do ludzi. Co tak mocno i ostatecznie objawiło się w jego decyzjach o pomocy żydowskim rodzinom. Józef Ulma był Człowiekiem. Człowiekiem, w którym w pełni objawiło się Człowieczeństwo. Życie błogosławionego Józefa jest odkrywczą inspiracją dla współczesnego mężczyzny, dla męża, ojca, brata czy wujka, dla człowieka, który chce być Człowiekiem.

 

 

Bo Miłość jest większa niż śmierć… cz. IV

Niezwykłość rodziny Ulmów nie polega na jakimś ich wyjątkowym życiu. Wszystkie wspomnienia jakie się zachowały świadczą, że byli to zwyczajni prości ludzie. Chodzili do kościoła co niedzielę, do spowiedzi pewnie kilka razy do roku. Żyli skromnie i bardzo ciężko pracowali. Jednak, to co ich wyróżniało w ich mozolnej codzienności, to były jasno określone zasady życia. Ich inność objawiała się w niejako przyjętym programie życia, całkowicie opartym na chrześcijańskich wartościach czerpanych z Pisma Świętego. Na trzeszczącym stole w ich domu często można było zobaczyć otwartą Biblię. Zachowała się do dziś. I do dziś możemy zobaczyć między innymi jak tytuł przypowieści o miłosiernym samarytaninie pokreślony jest czerwoną kredką, a czyjeś spracowane ręce pod spodem dopisały: tak.

Sami mając niewiele dzielili się tym co posiadali z jeszcze bardziej potrzebującymi, aż w końcu oddali wszystko. To co mieli najcenniejsze. Gdy w 1939 roku wybuchła II wojna światowa wiele istnień ludzkich zostało wystawione na próbę. Czas wojny zawsze jest okrutnym czasem weryfikacji wewnętrznego ducha człowieka. W czasach pokoju nie ma tylu możliwości okazania miłosierdzia lub nie okazania, drugiemu człowiekowi. Już we wrześniu 1939 roku Józef został zmobilizowany do wojska. W kampanii wrześniowej walczył krótko, ponieważ z powodu choroby na czerwonkę już w październiku wrócił do żony. Wiktoria szukała dla niego lekarstwa i otrzymała je u niemieckiego lekarza. Józef wyzdrowiał.

Jak powszechnie wiadomo niemiecki okupant od początku za jeden z celów obrał sobie eliminację narodu żydowskiego. W Markowej tak jak w wielu miejscowościach ówcześnie nie brakowało naszych starszych braci w wierze. Mieszkali we wsi od pokoleń, zajmowali się pracą na roli i drobnym handlem. Żyli wspólnie z innymi mieszkańcami jak zwyczajni obywatele ze wszystkimi prawami i obowiązkami. Również cieszyli się z odzyskania niepodległości Polski, również borykali się z problemami biedy, czy klęsk żywiołowych. Szatański plan nazistów prócz likwidacji nacji żydowskiej chciał wyrugować wszelkie ludzkie odruchy w ludziach. Za pomoc Żydom groziła śmierć. Józef i Wiktoria z pełną świadomością zagrożenia życia, swojego i swojej licznej rodziny prawdopodobnie już w grudniu 1942 roku zaczęli pomagać ukrywającym się Żydom. Ulmowie dali im nie tylko dach nad głową, czy jedzenie. Dali im miłość bliźniego. Dali im poczucie, że jest ktoś, kto chce się dla nich narazić. I ta miłość była większa niż chora nienawiść Niemców.

Na pewno Józef i Wiktoria nieraz słyszeli rady, aby zaprzestali pomagać. Podobno Józef miał odpowiadać na takie rady cytatami z Pisma Świętego. Nie mogło być łatwo podjąć taką decyzję. Ale musiała ona wypływać z głębokiego wnętrza, które czerpało siłę nie tylko z zasad moralnych. Czy Bóg nie wymagał od Ulmów heroicznej Abrahamowej próby? Czy Józef i Wiktoria nie zastanawiali się nad przyszłością swoich dzieci? Tak ciężko pracowali na ich lepszą przyszłość, chcieli wybudować dom, przeprowadzić się i jeszcze ciężej pracować, a świadomie narazili siebie i dzieci. Ich na pozór sprzeczne decyzje sprowadzają się do jednego. Do miłości. Miłości do Boga. Wiedzieli, że cokolwiek by się nie wydarzyło oni kochają Chrystusa i chcą żyć według jego woli. A wolą Chrystusa zawsze jest szczęście człowieka, które najpełniejsze jest przy głębokiej relacji z Nim Samym. Największym szczęściem człowieka jest ostateczne złączenie się z Jego chwałą. Józef i Wiktoria żyjąc miłością, obdarzali miłością każdego człowieka. Zwłaszcza takiego, który wyjątkowo jej potrzebował.

Mimo solidarnego milczenia na temat ukrywania Żydów w Markowej, Niemcy dowiedzieli się o Ulmach i ich dodatkowych domownikach. 24 marca 1944 roku około godziny czwartej nad ranem pluton egzekucyjny otoczył ich dom. Rozstrzelali wszystkich. Rodzina Ulmów złożyła ofiarę ze swojego życia. Ktoś może powiedzieć, że tak bardzo bezsensowną. A jednak ich miłość, ich ogromna miłość dała nie tylko wiele miesięcy poczucia tej miłości odrzuconej przez świat rodzinie żydowskiej, ale i ogromne świadectwo miłości do bliźniego. Miłości prawdziwie Chrystusowej, takiej która zwycięża śmierć. Bo ogromne cierpienie Józefa, Wiktorii, Stanisławy, Barbary, Władysława, Franciszka, Antoniego, Marii i Nienarodzonego zostało po stokroć wynagrodzone w wieczności. I nic przecież nie może się z tym równać, żadne ziemskie dobro nie może równać się z niezmierzoną radością WIECZNOŚCI.

E.Sz.