Święta Faustyna Kowalska, cz. VII

Po ślubach wieczystych jeszcze prawie przez miesiąc Siostra Faustyna pozostała w Krakowie. Przed wyjazdem do Wilna, 27 maja 1933 roku, zasięgnęła rady u spowiednika o. Józefa Andrasza SI, który podobnie jak o. Edmund Elter utwierdzał ją co do prawdziwości objawień, zalecał wierność łasce Bożej i posłuszeństwo. Żal jej było wyjeżdżać z tego klasztoru, gdzie doznała tylu łask i gdzie czuła się bezpieczna pod okiem doświadczonego spowiednika, ale Jezus zapewnił ją o swojej obecności przypomniał, że obiecał kapłana, który pomoże jej spełnić wolę Bożą.

Po drodze do Wilna wstąpiła do Częstochowy. Pierwszy raz mogła zobaczyć łaskami słynący obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem, przed nim słuchać tego, co ma jej do powiedzenia Maryja i w serdecznej rozmowie powierzać Jej swoje sprawy. Wiele mi powiedziała Matka Boża – zapisała w Dzienniczku. Oddałam Jej swoje śluby wieczyste, czułam, że jestem Jej dzieckiem, a Ona mi Matką. Czas nieubłaganie płynął, a Siostra Faustyna zatopiona w kontemplacji nie wiedziała, że już sześć godzin jest na Jasnej Górze. Zaniepokojona przełożona przysłała po nią siostrę, aby zjadła śniadanie i zdążyła na pociąg do Wilna.

To był jej drugi przyjazd do klasztoru Zgromadzenia na Antokolu. Po krakowskich gmachach zabudowania klasztorne w Wilnie robiły wrażenie „maleńkich chałupek”. Najuboższa była drewniana „dacza”, w której były trzy sypialnie sióstr, a z drugiej strony z osobnym wejściem mieszkanie kapelana. Siostra Faustyna tym razem miała pracować w ogrodzie, choć nigdy wcześniej tego obowiązku nie pełniła i nie miała znajomości ogrodnictwa. Wolę Bożą przyjęła w duchu wiary, ufna, że Pan Jezus jej pomoże i pokieruje do ludzi, którzy doradzą: co i kiedy i jak trzeba zrobić, by w ogrodzie rosły piękne kwiaty, dorodne warzywa i owoce.

Nie to jednak było jej największym zmartwieniem, ale spełnienie misji, którą powierzał jej Jezus. Czekała na obiecanego kapłana i na możliwości spełniania woli Bożej związanej z namalowaniem obrazu Jezusa Miłosiernego. Nadszedł tydzień spowiedzi relacjonuje w Dzienniczku – i ku mojej radości ujrzałam tego kapłana, którego już znałam wpierw, zanim przyjechałam do Wilna. Znałam go w widzeniu. Wtem usłyszałam w duszy te słowa: «Oto wierny sługa Mój, on ci dopomoże spełnić wolę Moją tu na ziemi». Jednak nie dałam się mu poznać tak, jako życzył sobie Pan. I przez jakiś czas walczyłam z łaską. Kapłanem tym był ks. Michał Sopoćko, wykładowca teologii pastoralnej na wydziale teologii Uniwersytetu Stefana Batorego oraz przedmiotów pedagogicznych na Wyższym Kursie Nauczycielskim, ojciec duchowny w wileńskim seminarium diecezjalnym, spowiednik wielu zgromadzeń, a wśród nich spowiednik tygodniowy sióstr w Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia na Antokolu. Także i on po pierwszych spotkaniach z Siostrą Faustyną przeżywał czas walki duchowej i chciał się usunąć od spowiadania tej niezwykłej penitentki. Już na początku oświadczyła mi – wspominał ksiądz Sopoćko, że zna mię od dawna z jakiegoś widzenia, że mam być jej kierownikiem sumienia i muszę urzeczywistnić jakieś plany Boże, które mają być przez nią podane. Zlekceważyłem to jej opowiadanie i poddałem ją pewnej próbie, która spowodowała, że za pozwoleniem przełożonej Siostra Faustyna zaczęła szukać innego spowiednika. Po jakimś czasie powróciła do mnie i oświadczyła, że zniesie wszystko, ale ode mnie już nie odejdzie. Ksiądz Sopoćko jako doświadczony spowiednik i kierownik duchowy starał się najpierw poznać swą penitentkę, by nie ulegać złudzeniom, halucynacjom czy urojeniom, które mogą mieć swe źródło w ludzkiej naturze. Zasięgał więc rady przełożonej m. Ireny Krzyżanowskiej co do życia zakonnego Siostry Faustyny i prosił o zbadanie jej zdrowia psychicznego i fizycznego. Po otrzymaniu pod każdym względem pochlebnych opinii i stwierdzeniu zdrowia psychicznego przez dr Helenę Maciejewską, ks. Sopoćko jeszcze przez jakiś czas zajmował stanowisko wyczekujące, częściowo nie dowierzał, zastanawiał się, modlił i radził światłych kapłanów, zachowując pełną dyskrecję co do treści objawień i samej penitentki. W końcu, jak sam wyznał: Wiedziony raczej ciekawością, jaki to będzie obraz, niż wiarą w prawdziwość widzeń Siostry Faustyny, postanowiłem przystąpić do namalowania tego obrazu. Porozumiałem się z mieszkającym w jednym ze mną domu artystą malarzem Eugeniuszem Kazimirowskim, który się podjął za pewną sumę malowania, oraz z siostrą Przełożoną, która zezwoliła Siostrze Faustynie dwa razy na tydzień przychodzić do malarza, by wskazać, jaki to ma być ten obraz.

Malowanie pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego rozpoczęto na początku stycznia 1934 roku w wielkiej dyskrecji. Ażeby nie zwracać uwagi sióstr- napisała przełożona m. Irena Krzyżanowska -odnośnie wewnętrznych przeżyć Siostry Faustyny, w każdą sobotę w godzinach rannych chodziłam z nią na Mszę świętą do Ostrej Bramy, a po Mszy świętej wstępowałyśmy do artysty malarza, któremu Siostra Faustyna udzielała dokładnych informacji, jak powinien wymalować obraz miłosiernego Pana Jezusa. Artysta malarz usilnie starał się dostosować do wszystkich wymagań Siostry Faustyny.

Malarskie odtwarzanie wizji, jaką Siostra Faustyna miała trzy lata wcześniej w Płocku, nasuwało kilka zasadniczych pytań, które ks. Sopoćko stawiał Siostrze Faustynie, a ona w prostocie serca przedstawiała je Jezusowi. Spojrzenie Moje z tego obrazu jest takie jako spojrzenie z krzyża – wyjaśniał Jezus – Te dwa promienie oznaczają krew i wodę: blady promień oznacza wodę, która usprawiedliwia dusze; czerwony promień oznacza krew, która jest życiem dusz… Szczęśliwy, kto w ich cieniu żyć będzie, bo nie dosięgnie go sprawiedliwa ręka Boga. Wątpliwości budziła jeszcze treść podpisu. Ksiądz Sopoćko prosił Siostrę Faustynę, by i o to zapytała Jezusa. Jezus mi przypomniał – zapisała w Dzienniczku -jako mi mówił pierwszy raz, to jest, że te trzy słowa muszą być uwidocznione. Słowa te są takie: «Jezu, ufam Tobie».

 

(Opracowano na podstawie książki s. M. Elżbiety Siepak „Dar Boga dla naszych czasów”)

 

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu