III Niedziela Adwentu

Słowo Boże:

Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? Jezus im odpowiedział: Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi.
Gdy oni odchodzili, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest
niż on.

Komentarz:

Pewien człowiek potrafił cierpliwie stawiać czoła nawet największym trudnościom i problemom życia, nie okazując przy tym niezadowolenia i goryczy. Jeden z jego bliskich przyjaciół poprosił go kiedyś, by zdradził mu tajemnicę swego nieustannego zadowolenia i radości. – Z łatwością mogę cię nauczyć tej sztuki – odparł stary człowiek. – Chodzi o to, by czynić właściwy pożytek z oczu. – Przyjaciel na początku nie zrozumiał tej odpowiedzi. Stary człowiek wyjaśnił mu dalej. – Niezależnie od sytuacji, w której się znajduję, najpierw spoglądam w niebo i przypomina sobie, że moim głównym celem jest się tam dostać. Później spoglądam na ziemię i przypominam sobie, jak niewiele miejsca zajmę po śmierci. Następnie rozglądam się wkoło i widzę wielkie rzesze ludzi, którzy pod każdym względem są mniej szczęśliwi niż ja. W ten sposób uczę się, gdzie jest źródło prawdziwego szczęścia, gdzie powinny mieć kres wszystkie nasze troski i jak niewiele mam powodów do niezadowolenia.

Idę ulicą polskiej miejscowości. Patrzę na twarze. Zmęczone. Skwaszone. Smutne. Nawet wściekłe. I nagle patrzę – idzie ktoś uśmiechnięty. Tak sam z siebie. Nie dlatego, że tak mu kazał pracodawca. Nie dlatego, że tego wymaga zawodowa uprzejmość. Nie z wyrachowania. Nie dlatego, że zrobił komuś krzywdę. Idzie i się cieszy. To niezbyt częste zjawisko, dlatego wszyscy za tą uśmiechniętą osobą oglądają się. A niektórzy próbują odpowiedzieć uśmiechem.

Pewien ksiądz podczas kazania mówił niedawno: „Gdyby ludzie wiedzieli, jak Pan Bóg ich kocha, płakaliby ze szczęścia”. Jeden z wiernych wychodząc z kościoła mruczał „A nie mogliby się uśmiechać ze szczęścia?”.

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu