j a k     s k r z y p i ą c y     r o w e r     p o w i e d z i a ł     m i     p r a w d ę

Tak, to już! Wiosna! Zdaje się, że nie tylko w kalendarzu. Wprost nie potrafię opisać słowami jak bardzo potrzebna mi teraz wiosna. Wielki Post ma to do siebie, że zawsze mnie przemieli. I bardzo dobrze, tak sobie myślę. Toż nie może być łatwo. Ale nie o tym dziś chcę się pomądrzyć. Jak wiosna to kolejne plany i postanowienia. Bo zimę się jakoś przetrwało i czas już wyjść spod wełnianych szali. Pokazać twarz, zaczerpnąć powietrza, wyprostować się (w sensie dosłownym i duchowym!). A może by tak wrócić do sportu?

 

Jeśli chodzi o sport… tak to prawda, interesują mnie raczej dyscypliny drużynowe w wykonaniu mężczyzn, oprócz hokeja (nie widzę sensu oglądania, jak nie widać twarzy i są w takich nieludzkich strojach).

Sport dla mnie?

Reprezentacja Polski w piłkę nożną w 2002, w sensie plakat z Michałem Żewłakowem w roli głównej. Okej, przyznaje w liceum przez chwilę liczył się tylko Ronaldo. Euro 2012? Owszem, owszem, znam, znam, wygrała Hiszpania. Ale już od dawna liczy się tylko część niemieckiej ligi z Łukaszem Piszczkiem (nie to żebym zaraz tam oglądała wszystkie mecze).

A teraz poważnie.

Uważam, że sport jest genialny!

Nie zawsze tak było. O losie! Jak ja nienawidziłam biegać. Lekcje wychowania fizycznego to był dramat.

Generalnie biegam tylko w konkretnych sytuacjach.

Po pierwsze gdy goni mnie pies, lub gdy ja gonię autobus.

Uganiam się jeszcze za marzeniami, czasem jakąś bezą z czekoladą i ciągle goni mnie czas.

Jednak, żeby nie było, że dzisiejszy tekst nie ma końca i puenty powiem wam, że sport stał się dla mnie czymś więcej niż wlepianiem moich czterech oczu w przystojnych piłkarzy.

 

Pewnego razu gdy jeszcze moim dniem powszednim było błogie dzienne studiowanie i mieszkanie w moim ukochanym Grzebowilku, gdy tak kompletowałam myśli i szukałam raczej zajęcia w ciepłe popołudnie niż sensu życia, wymyśliłam sobie postanowienie. Usiadłam wygodnie w fotelu i zaczęłam szukać znienawidzonych czynności, które sprawiają, że szybko się poddaję. Dla świata kompletnie nie miało to znaczenia. Ale ja odkrywczo stwierdziłam, że są tylko dwie rzeczy, które doprowadzają mnie do szału, a w swej osobliwej naturze mają zupełnie przeciwne właściwości. Jedną z nich właśnie był sport, a dokładnie bieganie. Uwierzcie, ile potrzebowałam samozaparcia i silnej woli do tego aby w ogóle zacząć. Zaczęłam. Początki były okrutne. I stała się rzecz straszna. Zaczęłam czerpać z tego przyjemność. Z czasem nieśmiało, ale jednak już od rana pojawiała się malutka tęsknota za adidasami i tą chwilą, w której włożę słuchawki do uszu. Przez kilka miesięcy na prawdę mocno się wkręciłam. Do tego stopnia, że całkiem poważnie zaczęłam uciekać w bieganie. Nawet nie zauważyłam kiedy. Łatwiej było się zmęczyć niż stawić czoła trudnościom jakie wtedy miałam w życiu.

Gdy jakiś czas to trwało i biegnę tak sobie wzdłuż torów i ulatują ze mnie te wszystkie napięcia i problemy świata mojego, biegnę i słyszę za  mną skrzypiący rower.

Przyśpieszam.

No ale to już szalony trzeci kilometr i nie chce mi się przyśpieszać.

Rower skrzypi głośniej.

Myślę sobie, dogania mnie.

Dogonił.

Pan w średnim wieku, chciał tylko zapytać: dokąd tak biegniesz dziewczyno?

 

Wtedy przyznałam się sama przed sobą, że nie wiem po co i dokąd biegnę. Uciekałam przed rzeczywistością, która nie była moją wymarzoną.

Dziś moje trudne rzeczywistości powierzam Panu Bogu, a z całego serca i bólu kręgosłupa pragnę wrócić do sportu. Dla zdrowia, nie żeby uciekać w bezpieczny mały światek w którym nikt nie zadaje pytań, w którym sam masz kontrolę nad tempem. Dla zdrowia i urody!!! 🙂

 

 

 

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu