l    e    k        n   a          c    h    o    r    o    b    ę

Na katar się nie umiera. Podobno. Od dzieciństwa chorowanie było dla mnie skrajnie nie do zniesienia i równocześnie wspaniałe. Nie cierpliwa i nie odporna na ból, oskarżałam cały świat, iż był winny mojej nudzie, mimo, że starałam się delektować tym, że nie muszę chodzić do szkoły. Obkładałam łóżko książkami, przeważnie były to atlasy zwierząt. Nie żebym jakoś specjalnie zgłębiała świat fauny, o nie. Atlasy były dość duże, żeby zamieściła się na nich kartka z bloku. Próbowałam rysować. Niestety nigdy to nie sprzyjało rekonwalescencji, ponieważ co tu dużo mówić, moje umiejętności plastyczne zatrzymały się na etapie sklejania łańcucha choinkowego. Tylko sklejania, bez wycinania. Więc, tylko się denerwowałam i znów zasypywałam Mamę, pytaniami co ja biedna mam robić? Potem nie wiem dokładnie kiedy to nastąpiło, odkryłam, że książki można czytać. Przede mną rozstąpiły się morza i oceany przygód i historii nie z tej ziemi. Przeziębienie czy różyczka, była wspaniałą okazją do połykania kolejnych części Jeżycjady. Lata mijały, a ja ciągle nie umiałam inaczej przetrwać choćby kilkudniowego załamania zdrowia. Na pierwszym miejscu niestety zawsze było narzekanie, jakbym nigdy z tego nie wyrosła. Na drugim, jeśli tylko nie zgubiłam akurat okularów, było czytanie.

Długie godziny poświęcone na obserwacji rodzącego się uczucia, intryg, przeszkód i okropnie szczęśliwego zakończenia. W czystym niewinnym pocałunku. W ruinach starego zamku. W strugach deszczu. Tylko w tysiącach nietuzinkowo dobranych słów można przecież spotkać takiego pana Darcy’ego lub jakiegoś współczesnego Johna. Potem, przyszedł czas na literaturę faktu oraz problemy społeczne w dziewiętnastowiecznej Europie. Ostatnie kilka lat, to już sama historia i łyk filozofii chrześcijańskiej. Przeziębienie, nawet małe, w moim przypadku wypłukuje wszystkie endorfiny z organizmu, które są w stanie dostarczyć mi z powrotem książki, czasem dobry film. Ale to książki dają nie zamierzone połacie możliwości: wyglądu postaci, interpretacji problemu, polemiki z autorem. Choć wszystko jest napisane, to jakby drugie wszystko możesz dopisać w swojej głowie. Podczas chorowania zawsze chciałam umilić sobie czas. Rozpuścić swoje osłabienie organizmu, w kolejnych mniej lub bardziej wartościowych dziełach.

Wszystko wygląda bardzo pięknie, bo cóż szlachetniejszego od pogłębiania wiedzy i horyzontów, zwłaszcza podczas choroby. Więc wszystko ok. Dobra dusza robi herbatę z cytryną i imbirem, zanim o to poproszę. Mimo tych wszystkich bólów mięśni, kichania i ciężkich powiek sięgam po kolejną lekturę. Coś oczywiście w miarę lekkiego, bo przecież jestem chora a może nawet to najbardziej groźne przeziębienie w tej części Europy.

Książką odsuwa się na półkę niżej i robi bałagan.
Zbolała.
Wycieńczona.
Prawie obrażona na książkę, wstaję układam księgozbiory.

I zupełnie niespodziewanie wysuwa się mała książeczka z rozważaniami Drogi Krzyżowej i różaniec. Ho ho myślę sobie, że należałoby mi się dostać taką encyklopedią po głowie. A tu tylko katar i trochę wolnego czasu z malutkim cierpieniem i nic człowiek nie rozumie.

Katar prawidłowo leczony, szybko powinien minąć i znów będziemy zdrowi. Nie przyjęte lub nie ofiarowane nawet małe cierpienie nie przybliży nas do Tego, który ofiarował wszystko.

co przeczytać?

http://www.jasnagora.com/stacjeDrogiKrzyzowej.php?ID=1

co obejrzeć?

 

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu