z i m a    z a s k o c z y ł a    d r o g o w c ó w …

Jest zima, więc jest zimno. Truizm stary jak świat. I choć co roku jest zima, to co roku jesteśmy tak samo zaskoczeni. Tak samo narzekamy, szukamy czapek i łopat do śniegu. I choć od urodzenia wiemy, że jak jest zima to może być zimno, to może być ślisko i trudno, to dąsamy się tak samo. Rzeczywiście ostatnie lata częstowały nas lżejszymi zimami. Mogliśmy trochę zapomnieć, jak to jest, gdy do butów wsypuje się śnieg lub jak zamarza czubek nosa. Odzwyczailiśmy się od trudności na drogach od przerw w dostawie prądu. Ale nasze przyzwyczajenia, nastawienie czy przygotowanie nie zmienią faktu, że jak jest zima to jest zimno. To prawda, że takie śnieżne dni mogą być trudne. Dla niektórych ludzi nawet bardzo, wręcz tragiczne. Och jacy jesteśmy szczęśliwi, gdy mamy ciepło w domu, zimowe opony i nowy kożuszek. Jesteśmy tacy szczęśliwi, gdy okazuje się, że przygotowaliśmy się na zimę. I choć to przygotowanie powinno być naturalne, odruchowe i oczywiste to napawa nas szczęściem każdy drobny fakt, który ułatwia przetrwanie trudnych zimowych dni.

Ale ja nie chcę dziś tak naprawdę rozprawiać się o urokach i trudnościach czwartej pory roku. Jest zima, więc jest zimno. Chciałabym dziś pomyśleć, razem z Wami o innej trudnej rzeczywistości. Bo goni mnie ostatnio myśl. Bo ktoś gdzieś powiedział, wyartykułował i powtórzył, że przychodzą trudne czasy dla katolików.

W ciągu ostatnich kilku lat, a już na pewno miesięcy w polskich mediach przewija się mnóstwo informacji na temat jaki ten nasz Kościół jest niedobry i jak to już garstka nas zostaje. Od lat wiem, że media są bardziej od kreowania jakiejś rzeczywistości niż od podawania informacji, dlatego niespecjalnie się tym przejmuję. Choć muszę przyznać, że tym jednak się przejmuję. Bo kocham Kościół Katolicki. Dlatego mnóstwo myśli kłębi mi się w sercu i w głowie o całej tej sytuacji. Jeśli rzeczywiście idą dla katolików trudne czasy (cokolwiek to znaczy) to czy my, ja, nasza wspólnota, nasza Ojczyzna, czy my jesteśmy na to gotowi? Mam wrażenie, że jest to sytuacja trochę jak z zimą co roku. Od grzechu pierworodnego człowiek winien wiedzieć, że będą trudności. Żyliśmy jak pączki w maśle. Pielgrzymki, wielkie rekolekcje na stadionach, Papież Polak i tak dalej i tak dalej. Oczywiście nie żyliśmy w raju, ale nie oszukujmy się, tylko coś tam może nas w nos uszczypało (oczywiście generalizuję, chodzi mi o sytuację przeciętnego katolika w ostatnich dziesięcioleciach). I teraz gdy przychodzą realne trudności pojawia się pytanie, czy ja, jako katolik jestem na to przygotowany? Przecież i tak codziennie od chwili otwarcia oczu jesteśmy wystawieni do walki o swoją duszę. A czy jesteśmy przygotowani do walki o nasz Kościół? Ta rzeczywistość jest dużo trudniejsza niż zima. Bo o duszę chodzi. Bo o życie wieczne będzie ta walka. Pisząc walka, nie mam wcale na myśli rozlewu krwi, ani przemocy w jakiekolwiek postaci (moja głowa nawet nie dopuszcza takiej możliwości, a może powinna, bo to przecież ciągle się dzieje na świecie!). Myślę, że walczyć nam przyjdzie o siłę do szturmu modlitewnego, o mądrość w podejmowaniu decyzji, o światło, o rozeznanie. Bo walczyć będziemy o wierność, o postawę. Zupełnie nie wiem, czy jesteśmy na to gotowi, choć pewnie powinniśmy, bo całe Pismo Święte ma nas tego uczyć. Zupełnie nie wiem, czy rzeczywiście nadeszły trudne czasy dla katolików. Czymże mierzyć skalę trudności? Zupełnie nie umiem stwierdzić na ile jestem uformowana do walki o Kościół?

Wiem, że jest zima, więc jest zimno. I nie powinnam się na to dąsać. Czy tylko przetrwać? Czy może przyjąć jako coś oczywistego na drodze mojego życia? Takie i inne myśli ślizgają się po mojej głowie. Czy błądzę, czy się mylę, a może wymyślam? Może to reakcja lękowa na warunki drogowe.

A może poprzez te kłęby refleksji Ktoś się do mnie przebija z wiadomością: nie bój się, przyjdź do mnie, która jesteś utrudzona i obciążona, a Ja cię pokrzepię… I trochę głośniej dodaje: weź moje jarzmo na siebie i ucz się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziesz ukojenie dla duszy twojej

(zobacz: Mt 11, 28-30)

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu