o d k a s a ć    r ę k a w y

Już nie lato. Jeszcze nie jesień. Jeszcze nie zimno, ale już nie ciepło. I tak tkwi człowiek we wrześniowej zadumie. Bo wakacje uciekły. Bo letni wypoczynek wyparował. Wije się już co rano mgła, jak smutna mina na rumianej twarzyczce pierwszoklasisty. Mamo nie zostawiaj mnie w tej szkole! Tak trudno się zdecydować czy cierpieć z błahego powodu, czy też może próbować się cieszyć choćby ciepłą kawą. Gdy sierpień żegnał nas burzami siedziałam przy otwartym oknie. Miałam ochotę pocelebrować burzowe powietrze. Chciałam się zachłysnąć rytmicznym deszczem. Jednak burza to burza. Mimo, że z perspektywy ciepłego pokoju wydaje się być zwyczajnym zjawiskiem atmosferycznym pozostaje burzą. Nie gwałtowna. Lecz i wcale nie spokojna. Lśnienie, błysk i grzmot w oddali. I ten jednostajny szum deszczu. Miarowy, jakby uspokajał swą niepokorną siostrę burzę.

Burza zawsze jest dla mnie kłótnią. Taką awanturą nieba z ziemią. To takie zjawisko, kiedy już obie strony nie wytrzymują i wykrzykują argumenty w ogromnych emocjach. Kiedy lecą talerze i drzwi nie mieszczą się w futrynę. To takie spięcie, którego nie da się uniknąć.

Dużo jest teraz burz. Mam wrażenie, że dookoła się błyska. I ja tak bardzo bym chciała się pokłócić. Jako człowiek, katolik, kobieta. Och jakbym porzucała talerzami. Tak dużo jest we mnie niezgody na to co się dzieje w Świecie. Tak dużo jest we mnie ochoty na kłótnię. Serio. Czasem wystarczy jak rano sprawdzę wiadomości i już się cała gotuję. Och jak ja bym im wszystkim powiedziała. Gdyby tylko ktoś mnie zapytał o zdanie! Już ja bym im wytłumaczyła! Przecież mam mnóstwo całkiem sensownych argumentów do tych wszystkich ludzi na ulicach, w kościołach, w urzędach i na różnych scenach. Zaciskam zęby, żeby wygarnąć coś nie coś o nauce Kościoła, o roli kobiet, o świętości życia, ba nawet o życiu w czystości! Chce mi się krzyczeć i warczeć, i uświadamiać! Może nawet walczyć! Przecież tak łatwo zakasać rękawy do bijatyki. Tak łatwo wyrażać swe oburzenie, święte z resztą w Internecie. Nawet przekleństwa całkiem bez problemu się nasuwają… A co, jeśli to wcale nie jest czas na walkę. A co, jeśli wcale nie jestem rycerzem za sprawę. Ale przecież to tak bardzo boli, gdy opluwają Kościół, rodzinę, sakramenty, gdy opluwają Boga. Tak bardzo MNIE boli. A co, jeśli to zupełnie nie tędy droga?

Bo Pan Jezus daje sztorm. I Pan Jezus go ucisza. I chyba tylko w jednym celu. Ażebym ja, taka chętna do kłótni ze złym, paskudnym, grzesznym Światem, a żebym ja robak pospolity przyszła w końcu do Niego. Tylko do Niego.

Opuszczam rękawy. Bo chłodno. Bo przy złożonych dłoniach do modlitwy nie mają znaczenia zakasane rękawy.

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu