s k o r o   p a ź d z i e r n i k   e m i l k a   p o d r ó ż u j e

Pewnie chcielibyście przeczytać coś o świętach, które ktoś mrocznie nazywa świętem zmarłych. Święta jutrzejsze są ku czci wszystkich świętych. A jak wszystkich świętych to nie sposób o tym pisać. Tymczasem wiecie co robić i jak świętować! Z resztą w mediach i prasie jest mnogość artykułów na ten temat. A na Figowcu przenieśmy się do Hiszpanii. Pewnego październikowego wieczoru wybrałam się na wycieczkę. Posyłam wam relację. Gdyż zawsze całym sercem będę was zachęcać do świata poznawania.

Niedziela, dzień 1

Czy można zacząć zwiedzać Barcelonę od Opoczna? Jeśli tylko chcesz, wszystko jest możliwe… Jednak zostawmy Opoczno. Prócz malowniczych połaci lasów, na razie niedane nam było doświadczyć klimatu tej miejscowości. Jedziemy dalej, zobaczyć inne miasto, inne płytki, inne drzewa…

Barcelona wita nas późną porą. Miasto żyje i nie jest straszne. Gdyby nie zegarki, nie czulibyśmy wcale, że jest środek nocy. Czy tak jest zawsze? Czy to tylko efekt wygranego przed kilkoma godzinami meczu? Barcelona tańczy i śpiewa na szerokich deptakach przy barach i restauracjach. Barcelona się cieszy. I my też. Bo już niedziela.

A niedzielę zaczynamy oczywiście od Mszy świętej. Oczywiście po polsku z Polonią, razem modlimy się za Ojczyznę. Nie, nie zaczynamy zwiedzać bez kawy. Wybór prostszy niż w Italii, bez ryzyka. Tylko espresso i capucino. Trochę endorfiny na początek dnia. Czeka na nas niezwykły Park Guell. To osobliwe miejsce jest wstępem do twórczości Antoniego Gaudiego. Jeszcze nie wiemy, czy nam się podoba. Na pewno, nigdzie nie widzieliśmy takiego parku. Nie widzieliśmy takich domów, mebli i żyrandoli. Trochę rodem z książek Tolkiena, trochę do niczego nie podobne. Na pewno nie brzydkie, może nawet ładne, ale czy piękne? Mozaiki absolutnie tak. A Park, jeśli tylko się przyjrzysz i zechcesz, zauważysz jego malowniczy, trochę rozbawiający charakter. Możesz czuć się tu dobrze nawet, jeśli się zgubisz. O życiu przypomni ci tylko papuga walcząca o okruch chleba z gołębiem. O życiu przypomni ci wesoła kompania parkowych muzyków. Pełen luz i uśmiech. Może to hiszpański temperament podrywa nogi do tańca. W parku Guell, przypomnisz sobie o życiu, ale tak spokojnie w odpowiednim tempie. Uliczki, schodki i kolorowe ławeczki potrafią na pewno zaintrygować. Bo to tylko wstęp do Gaudiego, który dopiero później na prawdę nas zachwyci…

Lecz chcemy zachwycić się również kuchnią. A że długie spacery sprzyjają apetytowi, wcale nie długo wybieramy restauracje. Dajemy się skusić paelli. A dokładnie trzem, z warzywami, mięsem i owocami morza. Kolorowe, aromatyczne, gorące i naprawdę pyszne. Mogliśmy również, przy okazji próbowania tych frykasów, sprawdzić swój poziom słonowości. Tak, był na granicy. Ale gdzie, jak nie nad Morzem Śródziemnym spróbujemy tak dobrze przygotowane kalmary, czy langustynki z szafranem? Co prawda kurczaka potrafi ponoć przyrządzić każdy. Ale nie kurczaka w hiszpańskiej paelli. A hiszpańskie smaki, wydobywają się tylko w hiszpańskiej restauracji z hiszpańskim winem, i z hiszpańskim serialem w tle.

Przyjazna Barcelona odkrywa się przed nami w komunikacji miejskiej. Niezliczone nitki linii metra i autobusów w zasadzie zaprowadzą nas wszędzie gdzie chcemy. Pod warunkiem, że w porę zauważymy katalońskie przystanki. A w autobusach niezrozumiały porządek. I wszyscy kasują bilety. I oto mijamy Stadion Olimpijski i jesteśmy w ogrodzie botanicznym. Cóż, rzec, gdy człowiek przebywa na łonie natury winien łagodnieć i odpoczywać. Odpoczywamy zatem mijając kalifornijskie kaktusy i kanaryjskie cuda roślinne. Doceniamy również, że możemy wyciągnąć się na trawie i łapać promienie słońca. Bo nawiasem mówiąc, towarzyszy nam myśl, że w Polsce w tym czasie jest na prawdę październik. Ogrody botaniczne mają tą zaletę, że można jednocześnie podziwiać roślinność i oddawać się jednocześnie mniej lub bardziej zaciętym dyskusjom. Jest to też dobre miejsce na ćwiczenie tzw. selfie, które jest nieodzownym elementem choćby krótkiego urlopu. Dzień kończymy hiszpańskim thrillerem i czekoladą. Film z tych, co zostają w pamięci, ale na krótko. Krótki też jest nasz sen.

Poniedziałek, dzień 2

Czy można zachwycić się stadionem nie na meczu? Tak, jeśli jest to Cam Nou! Jego wielkość to klasa. A szyku zadaje historia, ukryta w pucharach, złotych butach i piłkach. Styl uwydatniają ogromne zdjęcia gwiazd futbolu. Całość dopełnia gwar i mnogość granatowo-bordowych koszulek. Można poszukać też swojego miejsca. Czy to będzie szatnia, czy ten słynny korytarz, w którym zawodnicy mierzą się z ostatnią tremą przed meczem? Czy to będzie ławka, której igrzyskom piłki przygląda się sztab i skąd trenerzy wymachują do piłkarzy, swoje ambitne plany? Może to będą trybuny, gdzie katalońscy socios nadwyrężają swe gardła podczas rozgrywek? Może sala konferencyjna, gdzie drużyna tłumaczy się z porażek i ocenia zwycięstwa. A może jednak kaplica? Mała niepozorna, z Matką Bożą i dzieciątkiem przypominającym ciągle, że piłka nie jest najważniejsza.

Jeśli cię stać, możesz nawet uchwycić ten zachwyt na fotografiach. Nie zastąpi ci to spotkania z ulubionym pomocnikiem klubu, ale zostają emocje. Czyż to nie o nie chodzi w piłce?

Czy można jeść włoskie dania w Hiszpanii? Absolutnie tak. Tylko ugotowane przez przyjaciół, dla przyjaciół. Tylko po carbonarze wystarcza sił na kolejną wędrówkę. Tylko, jeśli mamy zapas czekolady i hiszpańskich bananów. Jedziemy. Tym razem za miasto, i w góry. Choć Internet mówi, że to zlepieńcowe formacje skalne. Wśród tych skał malowniczych, zza mgły i chmur wyłania się klasztor. A pośrodku kompleksu całego, benedyktyńskiego wyłania się Bazylika. I znów nie wiemy, czy widzieliśmy piękniejszą świątynię. To benedyktyńskie ora et labora wręcz pachnie, odsłania się na każdym kroku kościoła. Idziemy pokłonić się Katalońskiej Madonnie. Ona tu z Dzieciątkiem przyjmuje i błogosławi nas i całą Katalonię.

Poniedziałkowa kolacja należała do tych, które kosztują. Bo kosztowaliśmy smaków najprzedniejszych. Gdzie teraz szukać takiej szynki długo dojrzewającej, gdzie ukręcić taki tatar? Gdzie znajdziemy chipsy na kolację i kozie żeberka w panierce? Ach wreszcie, kto nam tak przyrządzi kalmary i ogon wołu?! Próżno nam szukać teraz hiszpańskiej przystawki z buraka i morszczuka w sosie własnym. Ach gdzie znajdziemy takie hiszpańskie wino i kelnera?

Wtorek, dzień 3

I zaczyna się problem w opisie. Bo jak opisać coś nieopisalnego? Coś, co niby ludzką ręką uczynione, ale jednak o boskim majestacie. Och jak mylą się ci, co twierdzą, że wnętrze Sagrady Familii jest mało atrakcyjne. Jest wizją. Jest tęczą. Jest pełne i puste jednocześnie. Jest prawdziwe i głębokie. Jest wnętrzem. Czymś, co jest tak bardzo ważne. Jak każde wnętrze powinno być skupione na Najważniejszym. I ono właśnie takie jest. Skupione na Jednym. Wzniesione i wymyślone tylko dla Jednego. Jeśli wnętrze tej świątyni tylko zwiedzasz, to rzeczywiście odstaje od sławnych katedr i bazylik rzymskich czy mediolańskich. Jeśli jednak zechcesz zobaczyć coś więcej niż architekturę, zobaczysz jak architektura może być prosta i święta. Zobaczysz jak kamień i szkło mogą chwalić Boga. Nie zawiedzie się ten, kto szuka bożej iskry w tej świątyni. Gaudi ją złapał i pchnął w projekty i plany. Został tylko niedosyt, że tak krótko mogliśmy tam być, i głód. Głód tym razem wiedzy. Chyba najbardziej wiedzy o samym Gaudim. Bo kimże trzeba być, jakie mieć wnętrze żeby wymyśleć coś tak złożonego i pięknego. Umyślnie zaś pomijam zewnętrzny opis bazyliki. Bo próbować opisać Sagradę Familię to jakby próbować zjeść grejpfruta widelcem. Próbowaliście kiedyś zjeść grejpfruta widelcem?

 

Jesteśmy nad Morzem, więc obowiązkowo jedziemy na plażę. Zamiast piasku, był żwir. Zamiast ciszy i spokoju, handlarze niezbędników plażowych. Jednak sam widok portu i palm działa dobrze. To barcelońskie okno na świat daje nam inspiracje, chociażby, na co możemy wydać milion. Czemu by nie na luksusowy jacht?

A znacznie lepiej wydać go na jedzenie! Nic tak dobrze nie działa na turystę jak targ. Targ to takie miejsce, na które wchodzisz średnio głodny, trochę już zmęczony i w zasadzie to z czystej ciekawości, a może dla zabicia czasu. Wychodzisz przejedzony, złażony i kompletnie spłukany. Kolory, zapachy i smaki. Festiwal owoców, słodyczy i darów morza. Mango, papaja i kokos miesza się z dorszem, kiełbaską i wszystkim tym, czego nie potrafimy zapamiętać i wymówić nazw. To tu, specjalnie dla ciebie skupiona hiszpanka oporządzi świeżutką ostrygę prosto do degustacji. Nie skusisz się? Myślisz, że to dziwny smak? To posmakuj mięsa strusia i odgrzewanych kalmarów.  Na koniec zostaje jeszcze jedno do zasmakowania. Tłuste churros. Ptasie mleko to, to nie było, ale to tradycja. Tak jak kastaniety. Tylko, cze te kupione od Hindusów nadal będą hiszpańskie? Będą, tak jak hiszpańskie nugaty i kremy migdałowe. Jak magnesy z mozaikową jaszczurką i Sagradą Familią. Jak wąskie uliczki., płytki na ścianach i katedra. Katedra Barcelony można by rzec, że mignęła nam tylko w przelocie. Ci, co mieli więcej determinacji posmakowali jej więcej. Reszta wtapiając się w tłum, razem ze słońcem wpatrywała się w katalońskie gwarne ulice.

I nadszedł kres naszej kolejnej szybkiej podróży. Czy można w trzy dni zakochać się w Barcelonie? Można ją poczuć, ugryźć zaledwie. Ale kto wie, może to początek czegoś więcej niż tylko przelotnego romansu z tym pięknym miastem?

 

 

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu