m i ę s i e ń s e r c o w y d r ż y w w o r k u o s i er d z i o w y m
Rozpędzam się w Wielki Post. Tydzień to już na tyle dużo, żeby zweryfikować jak tam z moimi postanowieniami. Wiem już jak zorganizować sobie czas żeby zdążyć w piątek na Drogę Krzyżową. Rozglądam się też za rekolekcjami. Coś mi mówi, że dobrze by było przygotować się do Świąt. Nie tak jak w poprzednim roku, ani jak dwa lata temu. Nie to, że lepiej. Nie, że owocniej. Nie, że dokładniej. Ale tak z całego serca. Nie, nie z całego serca. Bo serce jest pojęciem względnym.
Teoretycznie każdy je ma. Ma dziwny kształt. Trudno powiedzieć, jakie jest w dotyku. Umownie ma kolor czerwony. Na biologii uczymy się nawet gdzie jego miejsce. Lekarze potrafią leczyć, gdy zachoruje. Gdy się zatrzyma to koniec. Przewidywalne i fascynujące – ludzkie serce. Zlepek komórek niezbędnych do życia. To biologiczne, to prosta sprawa. Bije – żyjemy, nie bije – nie żyjemy. Ważna funkcja w organizmie, nie ma co. I zapewne, dlatego utarło się zrzucać na to nasze serce masę spraw.
Z całego serca się zakochuje. Albo odkochuje. A na pewno tęsknię.
Sercem się kieruję.
Serce mi podpowiada.
Ogólnie dużo czuję z całego serca.
Mam serce do gotowania.
Nie mam serca do odśnieżania.
Żeby dobrze przygotować się do Świąt, ba, żeby dobrze żyć – serce to za mało.
Stanowczo za mało. Potrzebuję jeszcze całą swoją wolę skierować na tą ciężką harówę. Na pracę nad sobą. Wszystkie swoje myśli i siły wycelować w to jedno jedyne: zbliżyć się do Chrystusa.
Bo wiem, że kiedyś będzie to piękne spotkanie.
Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.