a d a p t a c j a

Nie jest tajemnicą, że bardzo lubię chadzać do kina. Niestety, rzadko można trafić na dobry film, po którym nie będzie poczucia, że za wydane pieniądze zdecydowanie lepiej było zjeść czekoladę. Oprócz kina niszowego o tematyce religijnej, czasem wybiorę się na jakiś amerykański rzekomy hit czy francuską komedię. Ostatnio wyglądałam ekranizacji książki, którą to połknęłam w jedną noc. Nie to nie recenzja, chcę tylko opowiedzieć o pewnym przykrym zjawisku. Czekałam z ogromną ciekawością na adaptacje książki „Pomiędzy nami góry”. Autorem powieści jest Martin Charles. Literatura obyczajowa. Między wierszami przewija się Bóg. Fascynujące postacie, szczególnie męskie. W języku polskim ukazało się kilkanaście dzieł tego chrześcijańskiego Sparksa. Jakaś grupa filmowców zdecydowała, że nakręci właśnie tą historię, kiedy to dwoje obcych sobie ludzi rozbija się w górach i walcząc o przetrwanie poznają siebie nawzajem, a przede wszystkim odkrywają siebie samego. Sytuacja wygląda tak, że fabuła książki kręci się wokół lekarza, który bardzo kocha swoją żonę i dziennikarki, która ma wyjść za chwilę za mąż. W sytuacji ekstremalnej muszą walczyć o przetrwanie. Oczywiście dziewczyna ma sporo szczęścia, że rozbija się z lekarzem, który hobbistyczne wspina się po górach. Ok. piękna fikcja literacka. Ale sednem książki są świetne dialogi, w których to bohaterzy dyskutują o życiu, o relacjach międzyludzkich, o małżeństwie. Mimo tej aż nierealnej otoczki zimnych i niebezpiecznych gór, książka jest pięknym przekazem o miłości, czystej, małżeńskiej. A film? Twórcy stwierdzili, że czysta małżeńska miłość jest mocno przereklamowana i nie ma szans na dobre przyjęcie. Otóż spłycone postacie, bez żadnego zagłębienia w ich przeżycia, serca i duszę wrzucili w wir napięcia seksualnego i emocji. Bardzo szkoda. Bo z taką obsadą aktorską i widokami, mógłby to być naprawdę piękny film. A tak jest jednym z wielu tzw. romansideł z obowiązkowymi scenami mocno miłosnymi. Pytam się, więc, po co w takim razie robić adaptacje?? Po co kraść tytuł i zarys fabuły, po co? Wiadomo, że z komercją nie wygrasz, ale smutno się robi na samą myśl ile pięknych historii mogłoby zobaczyć miliony osób jeśliby scenarzyści z uwagą czytali adaptowane dzieło.

Co oto oznacza dla mnie, zwłaszcza w kontekście zbliżających się świąt? Każdy z nas jest taką adaptacją książki, którą stworzył Bóg. To ode mnie zależy, jaką adaptacją będę? Jeśli będę wierna, to będę fascynującą, piękną i czystą historią. Jeśli zaś wprowadzę za dużo komercyjnych efektów, stanę się tylko tytułem z atrakcyjnym plakatem. A na końcu mojego filmu, stwierdzą komisyjnie, że lepiej by było wydać na czekoladę…

http://charlesmartinbooks.com/books

 

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu