Jurek idzie do wojska,  odcinek III

Józef nie płakał za synem bo bał się, że będzie tęsknił. Nie płakał, mimo, że w gospodarstwie odczują brak silnych rąk Jerzego. Nawet nie myślał, że może mu się coś stać. Józef wręcz obsesyjnie bał się, że chłopaka zepsują. Bał się, że go złamią, zchamią, że pognębią. Bał się, że Jurek będzie musiał strzelać do swoich, do Polaków. Tego bał się najbardziej. Czy za dwa lata wróci jego Jurek? Wesoły chłopak, który cały tydzień harował jak wół, a w sobotę poleciał na tańce z włosami wysmarowanymi brylantyną? Czy będzie jeszcze miał w oczach wesołe iskierki, ciekawe świata, te które sprawiały, że tylko jego z rodziny ciągnęło go do książek i nauki? Może gdyby sam nie był w wojsku czterdzieści lat wcześniej, to by się tak nie bał. A to, też już była Polska Ludowa. Józef też był powołany. Zaraz po wojnie. Też był taki młody i wesoły. Może bardziej przestraszony, a przecież jeszcze chudszy niż Jurek!

Zanim stary Świerk wrócił do domu opanował swe ponure myśli. Nie zostało mu nic innego jak modlić się za syna. I za Polskę. Świerkowie nigdy nie interesowali się polityką. Jednak widzieli co się dzieje. Widzieli jak od momentu jak Wojtyła został papieżem jakaś nowa siła wstąpiła w ludzi. A może tylko nadzieja. Jeszcze kilka miesięcy temu było jej tak dużo. Ale i ona przygasła, wtedy gdy ktoś strzelał do naszego Papieża. A zwłaszcza gdy przed miesiącem odszedł Prymas Wyszyński. Może ta cała „Solidarność” to tylko mrzonki. Chłopu i tak nikt nie pomoże. Oprócz Boga. Bo Bóg pomaga. Chyba, że zarządzi inaczej. Rozmyślał tak Józef już do końca dnia. I jak dawał świniom i jak pomagał Marii doić krowy. Do Ducki tylko mówił. Nie chciał się żonie spowiadać bo widział, że ona jeszcze mocniej przeżywa Jurka. Choć inaczej, tak po matczynemu.

Istotnie Maria się zamartwiała czy aby zimą będzie mu ciepło. I kto mu zaceruje skarpety i gacie. I czy go gdzie nie poślą, gdzieś gdzie jest wojna. Martwiła się, też czy sobie dadzą radę bez Jurka. Za pasem żniwa i drugi pokos. Kto to wymłóci, kto zwiezie? Józef nie jest jakiś stary, czy chory. Ale co cztery ręce to nie dwie. Ach żeby te bliźniaki starsze były. Ale dobre dzieci były u Świerków. Chowane surowo, a z miłością.

Jurek całą drogę do Siedlec dumał, czy da radę fizycznie trudy żołnierskie wytrzymać. Wiedział, że wygląd ma mizerny. Żal mu było i ojca i matki, że z brzdącami ich zostawia. Ale i nogi go swędziały żeby trochę poza wieś nos wyściubić. Żałował też, że nie ma żadnej narzeczonej. Zawsze inaczej do wojska się idzie ze zdjęciem jakiejś ładnej Kasi czy Ani. Rozejrzał się po autobusie, czy może szczęśliwym trafem nie trafi się jakaś koleżanka co by go naprędce mogła pożegnać. Z tyłu autobusu uśmiechnęła się do niego starowinka, szczerbata jak stara szkapa. Jurka aż odrzuciło i wszystkie myśli o dziewczynach zostały za ostatnim miniętym skrzyżowaniem. Zjadł ostatnie jagodzianki. Dzień się chylił, było po ósmej. Dojeżdżali do Siedlec. Już wyłaniał się dworzec, zaraz miał wysiąść i udać się do jednostki.

Od wyjścia z autobusu miał czas do północy. Dojście z przystanku do sztabu zajmuje około godziny. Im wcześniej się stawi, tym dłużej będzie spał. A przynajmniej tak sobie głupio tłumaczył. Wyprostował dumnie pierś na myśl, że nie potrzebuje mapy, ani pytania o drogę. Znał dobrze te uliczki i zakamarki. Przecież całkiem nie dawno był tu na WKU. Już dwa razy stawiał się na komisji w Wojskowej Komendzie Uzupełnień przy Daszyńskiego. Budynek był obskurny, sowieci zostawili go dopiero pięć lat temu w stanie mocno używanym. Gdy Jurek pierwszy raz jechał na WKU, sam wąsaty pułkownik Chlebowicz walnął go po plecach z uznaniem. Jurek pamiętał jeszcze piekącą ogromną łapę komendanta. Nie chciał się przyznać przed ojcem, ale myślał o wojsku, więcej niż o żniwach i gospodarce.

Gdy wysiadł z autobusu świat szarzał. Szare miasteczko wydawało się opustoszałe i smutne. Jurek sentymentalnie rozejrzał się po znajomym dworcu. Nagrzane powietrze zatykało płuca. Jurek zaciągnął się tą dusznością. Wydawało mu się, że świat, się przed nim otworzył. Czuł, że wszystko co do tej pory przeżył to nic. Czuł, że „wszystko” dopiero przed nim. Jego myśli wędrowały od marcjankowych łąk, które jeszcze wczoraj kosił z ojcem, po tańce na odpuście z Basią z Limanowej, aż do wojskowego munduru. Próbował nie myśleć, o tym, że ojciec płakał. Zbiło go to z tropu, z obranej w duszy drogi dla siebie. Wiedział, że ojciec nie lubił wojska. Wiedział, że nie miał dobrych wspomnień. Ale przecież ojca wzięli do woja zaraz po wojnie. Było inaczej. Jurek nie był reakcyjny, więc nie groziło mu więzienie zamiast służby. Do Milicji Obywatelskiej nie chciał iść. Niebieskiego munduru nikt nie szanował. A żołnierz, to żołnierz.

Jurek stał tak przez chwilę na pustym dworcu. Coś nie pozwoliło zrobić mu kroku na przód. Jednak trochę się bał. Ale galop jego myśli dodawał mu odwagi. Gdyby nie przyśpieszony oddech, można by pomyśleć, że Jurek spocił się po prostu od upału. Gdzieś za budynkiem zagwizdał pociąg. Pewnie do Warszawy, pomyślał i ocknął się. Ruszył przez smutny, stary bruk. Taki, jak w każdym mieście w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ruszył przez szarą, byle jaką ulicę, taką bez nadziei i radości dnia codziennego. Gdyby Jurek miał wzrok wbity w ziemię zauważyłby wymalowany na biało-czerwono znak „Solidarności” Walczącej. Ale Jurek tego nie zobaczył. Szedł sprawnie, ba maszerował pewnie uśmiechając się do drzew, znaków i burych domów.

Ulica wbrew pozorom nie była pusta. Odkąd Jurek wyszedł z autobusu, ktoś wnikliwie go obserwował. Czyjeś złe oczy wpatrywały się w młodego chłopaka, który właśnie miał rozpocząć służbę wojskową. Jurek już skręcał z Nadkolejowej w Zawadzkiego, kiedy poczuł jakiś niemiłosierny ciężar na plecach. Runął na ziemię. Kolejne kopniaki łamały mu żebra. Dostał w brzuch, chciało mu się wymiotować. Ogarnął go strach. Zawirowała ciemność, którą spotęgował zapach potu. Odruchowo oblizał usta. Słodycz krwi zmieszała się ze łzami. I tylko ból. Wycedził błagalnie do oprawcy: idę do wojska, do wojska…, nic nie zrobiłem. Bezradnie okrył rękami głowę. Jednak nie całkiem ją osłonił. Ostatniego kopniaka już nie czuł…

Emilia Sz.

Maria Domańska

Dobre Historie zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci

 

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu