Jurek idzie do wojska       Odcinek II

Po szesnastej cała rodzina Świerków zebrała się w kuchni przy stole. Maria z zaczerwienionymi oczyma pakowała w papierową torebkę po cukrze, jagodzianki. Jurek śmiał się i dogadywał, że zanim dojedzie to przytyje od tych bułek. Kazik i Bolek strzelali do siebie z patykowych karabinów, jednak gdy zaczęli wyzywać się od ormowców, zomowców i milicjantów, matka szybko usadziła ich pod oknem. Helenka nucąc pod nosem szukała czegoś w szufladkach kredensu. Ostatni przyszedł Józef.

– Ojciec już prawie piąta, idziemy?

– Idziem.

Jurek ucałował siostrę, wytarmosił bliźniaków, mocno przytulił zapłakaną matkę. Wziął stary wytarty, skórzany plecak, przywieziony kiedyś przez wuja z Zachodu. Józef pokiwał głową, założył czapkę, nieodzowny element swojej garderoby i wyszedł za synem. Helenka wybiegła za nimi i nic nie mówiąc dała Jurkowi mały wytarty obrazek Czarnej Madonny. Chłopak ucałował siostrę, a obrazek schował z pietyzmem do kieszeni koszuli na piersi.

Sami nie wiedzieli, kto postanowił aby tylko Józef odprowadził Jurka na przystanek autobusowy. Chyba wyszło to naturalnie. W domu Świerków był aktualnie sprawny tylko jeden rower, który teraz prowadzony przez Józka głośno skrzeczał. Do przystanku było jakieś trzy kilometry. Najpierw dwa przez wieś, resztę przez całkiem niezłą drogę polami. Józef nigdy nie był rozmowny ani wylewny, a zwłaszcza gdy się martwił lub gdy coś przeżywał. Teraz tym bardziej nie wiedział o czym mógłby rozmawiać z Jurkiem. Syn próbował zagadywać ojca. Poruszał tematy proste, znane. Pytał czy sąsiad już się dogadał z drugim, co do miedzy. Chwalił pomysł ojca z nawodnieniem warzywniaka. Martwił się o Kazika, że taki mały i, że Bolek go przerósł. Józek przytakiwał, odpowiadał krótko ale przez większość drogi wymownie milczał.

Był wtorek, autobus do Siedlec miał być około osiemnastej. Gdy na ich horyzoncie wyłoniło się coś na kształt przystanku, zamilkli. Chudy słupek z wypłowiałą tabliczką, na której kiedyś był wymalowany napis PKS, smutno wystawał znad odrapanej ławki. Wygląda na to, że dziś nikt oprócz Jurka Świerków nie jedzie do miasta. Usiedli na ławeczce. Było za pięć szósta. Józek sprawdzał nerwowo co chwila godzinę na zasłużonym zegarku. Z górki od strony tak zwanej trasy warszawskiej zachrobotał stary Ikarus 280. Jurek spojrzał na ojca. Józef płakał. Po jego spoconych policzkach lały się łzy, wielkie jak groch.

– Z Bogiem dziecko.

Poklepał syna po ramieniu, wsiadł na rower i odjechał w stronę marcjankowych łąk. Jurek wsiadł do autobusu. Kupił bilet i usiadł twardo przy oknie, za kierowcą. Popatrzył na odjeżdżającego ojca. Zdawało mu się, że słyszy skrzek roweru. Uśmiechnął się, wyprostował i pomyślał: a więc idę do wojska. Józek nie podzielał w ogóle entuzjazmu syna. Trochę zawstydził się swoich łez. Jednak nie mógł opanować strachu o swoje najstarsze dziecko. Był koniec czerwca roku 1981 i jego syna powołali do wojska.

Emilia Sz.

 

Maria Domańska

 

Dobre Historie zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci

 

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu