Odciek 25, Odcinek 26

Odcinek 25

Do Sierakowa zajrzał grudzień. Rozgościł się pomiędzy folwarkiem, a dworem. Przechadzał się nad polami, po lasach i zagajnikach. Na oknach dworskich i chłopskich chałup, malował co rano cuda z nieba, jak mówili tutejsi o mroźnych malowidłach. Zima zapowiadała się sroga i długa. Domownicy w Sierakowie wydawali się być spokojni. Jakby mróz wypędził stare smutki, a ogień w kominkach rozpalał młode serca.

Państwo Sierakowscy od zmysłów prawie odchodzili ze szczęścia. Prócz zdrowej córki zyskali jeszcze przybrane dzieci w osobach Aurelii i Tadeusza Potockich. Zaś i Antoni jeszcze bliższy stał się im poprzez to zaprzyjaźnienie młodzieży. Stary Ignacy w Nagoszewce urządzał wszystko, aby wkrótce Antoniego tam sprowadzić. Pani Aniela we dworze często przesiadywała z panią Katarzyną by rozprawiać o przygotowaniach do Świąt Narodzenia Boskiego. Doktor Monsier do Wilna musiał jechać, aby kurację Anny u sióstr odroczyć.

Przyszła zima. Silna, pewna i mimo swej mocy zdawała się być przyjazna dla mieszkańców. Dni płynęły spokojnie i nic nie zapowiadało by ten spokój miało co zburzyć.

Anna zdrowiała, co było widać codziennie wyraźniej. Jednak jej dusza całkowicie uleczona nie była. Często popadała jeszcze w melancholię. Na nic opowiadania i plotki Hanusi, na nic wtedy były figle Tadeusza, na nic opowiastki Aurelii. Anna patrzyła wtedy gdzieś w dal i ledwo łzy podtrzymywała. Tylko Antoni odgadywał, że w tym momencie panienka znów myśli o nieszczęśliwym wypadku z przed lat. Och, ileż to Antoni by oddał, ażeby cofnąć te lata nieszczęśliwe i być wtedy w domu. Być i zatrzymać małego Aleksandra. Być i złoić parobka co się z nieujeżdżonym koniem nie umiał obejść. Antoni i życia by nie poskąpił, gdyby tylko kto dał mu wybór, żeby zamienić los okrutny. Jednak lata mijały. Anna cierpienie żmudnie rzeźbiła w swej duszy, które powoli przeradzało się w szaleństwo, nad którym nie zdołała panować. Lęk jaki odczuwała na widok koni sprawiał, że i ludzi zaczęła się bać. Na nic kuracje i modły, na nic doktorzy najznakomitsi. Nikt ni umiał Annie pomóc. Aż dotąd, kiedy to wystarczyło, że Antoni, który również w sobie złość i lęki nosił w tej sprawie, powiedział Annie, że to wcale nie jej wina. Dlaczego Anna tego nie usłyszała, gdy ojciec Michał jej to wokoło powtarzał? Nie usłyszała jak matka we łzach o litość prosiła, żeby Anna winy w sobie nie nosiła. Dopiero gdy pod altaną Antoni jej to śpiesznie wydeklamował, usłyszała. Pierwszy raz wyraźnie usłyszała. I uzmysłowiła sobie, że on już nie raz tak na nią patrzył, tak jakby chciał jej powiedzieć: to nie twoja wina Anno. I ziarenko małe, niezauważone zaczęło kiełkować, rosnąć, żyć w niej jak pierwszy promyk słońca po ulewie, jak pierwszy biały płatek śniegu, który zwiastuje zasłonięcie całego brudnego świata białym, czystym puchem.

Zaiste, Anna wracała do zdrowia. I widzieć musieli to wszyscy w Sierakowie, bo huczało od plotek, co to je Hanusia zbierała w fartuszek i przynosiła co i rusz. W pierwszej kolejności mówiono o Annie jakoby wkrótce miała być za mąż wydana. Co do tych pomówień wrócimy w dniach kolejnych, bo istotnie państwo Sierakowscy pewne plany powzięli.

Na językach również był Antoni, a raczej Nagoszewka i to, co tam młodzian miał objąć do zarządzania. Mówiono, że stary Acan skarby w kufrach zostawił. Choć nie do końca były pleciugi pewne czy w skrzyniach złoto, czy licho siedziało. Daniłowicze jednak odznaczali się od innych tym, że nie tylko mimo szlachetnego urodzenia głów wysoko nie nosili, ale i co rzadko spotykane nie szukali ani zdania, ani rady innych. To też, kiedy jakiekolwiek gadanie na temat swój czy Nagoszewki słyszeli, zaraz rozmowę jak szablą cieli. Pewne było to, że Stary Ignacy rozrządził, iż po Godach Zimowych synowca tam pośle na chwałę rodu Daniłowiczów. Antoni rozdartym był jak sztandar po bitwie. Nie chciał opuszczać Sierakowa. Choć rozsądnie obmyślał, że i Tadeusz z Aurelią wiecznie we dworze siedzieć nie będą. I Anny opuszczać nie chciał. Ale i pragnął już z całego swego dumnego serca objąć rządy samodzielne na gospodarstwie. Pomysłów na ulepszenia miał po sto w każdej kieszeni. A i zaufanych parobków by wziął ze sobą. W rozterkach jego rodzice nie pomagali, gdyż do ożenku zachęcali. Rozglądali się też za odpowiednią panną dla syna.

Aurelia i Tadeusz jak beztroskie dzieci na wypoczynku będąc zdawać by się mogło, że prócz miłostek swoich skrywanych lub nie, żadnych trosk nie mieli. Jednak i w ich sercach duszno i parno zaczęło się robić. Pannie Potockiej już doskwierała nuda i spokojne wiejskie życie. Antoni prócz urody i męstwa, do których słabość miała, odznaczał się wielce milcząca naturą, co irytowało panienkę. Za złe mu miała, że mało atencji jej okazuje i zazdrośnie na Annę zerkała. Gdyż widziała, że Antek często Annie przygląda się i więcej z nią przebywa. Choć w milczeniu można było ich zastać niż rozmawiających. Złość jednak dodawała jej pewności i wiary, że toć to ona urodziwsza i chyba majętniejsza ździebko od zalęknionej przyjaciółki i to ją, na panią Nagoszewki wybierze Antoni. Jednak i o tym panowaniu Aurelia zaczęła rozmyślać. Czy aby na pewno takie życie dobre dla niej będzie. Czy wieś jej się prędko nie znudzi, czy aby zdoła do miasta Antoniego przekonać? Czy będzie umiała tak go w sobie rozmiłować, że będzie gotów zostawić dla niej gospodarstwo?

Tadeusz zaś, co raz częściej rzucał się w wir pracy w stolarni, gdzie pomagał zmyślnie. Lubił to i nie tęsknił wtedy za wojskiem i żołnierską tułaczką. Często można było go spotkać, jak podśpiewując struga nowe meble pod okiem cieśli i Antoniego. Rozważał też młody Potocki czy aby czasem nie podoba mu się takie wiejskie życie i czy nadawałby się na zarządcę choćby małego majątku.

Grudzień więc rozgaszczał się po okolicy, a razem z nim stare i nowe rozterki i troski. Wraz ze zbliżającym się Bożym Narodzeniem wzrastało przeczucie, że jakieś niezwykłe wydarzenia Opatrzność ześle na mieszkańców dworu. W powietrzu, mroźnym i rześkim wisiało na przemian, słodycz i gorycz, światło i mrok, życie i śmierć. I tylko spokojny ojciec Michał raz na kilka dni na herbatę do Sierakowa zajeżdżał i błogosławił domownikom. Spokojnym był o nich, bo już dawno ofiarował swe kapłaństwo za zdrowie duszy i ciała tych owieczek swoich umiłowanych, młodych a doświadczonych już przez życie.


Odcinek 26

Jako że zbliżało się Boże Narodzenia, brać szlachecka wyraźnie gotowała się do polowania. I młodzi i starzy, i bogaci, i biedniejsi, wiedzieli, że polowanie przed Świętami to nie tylko rozrywka i uciecha dla mężczyzn. To przede wszystkim obowiązek, który spełnić trzeba najlepiej, żeby kobiety z dumą mogły w kuchniach prezentować zdobycze swoich ślubnych. Świąteczne łowy dawały sposobność nie tylko do spędzenia przednio czasu z ziomkami, ale co najważniejsze, dawały wyżywienie na cały świąteczny czas. Toteż zazwyczaj rezygnowano z popisów i starań, aby łosia lub niedźwiedzia upolować. Łowy na dużego zwierza zostawiano na czas karnawału, rozrywek i zmagań rycerskich. Takie też wyprawy wymagały czasu, aby badać ścieżyny do rykowisk. Przed Godami liczyły się okazałe dziki, najlepiej choć jeden dojrzały odyniec, sarny i dużo drobnego ptactwa.

W Sierakowie polowano tradycyjnie z ogarami i z nagonką. Mimo znacznej majętności gospodarza, tylko raz na kilka lat pan Stanisław sprowadzał sokoły. Była to jednak zbyt kosztowna zabawa. Za dobrze wyuczonego ptaka sam król Stefan Batory ponoć kiedyś dał dwa konie, czy trzy tuczone woły. Za to psów myśliwskich w Sierakowie nie brakowało. Hodowano je solidnie, dbano i układano do tropienia, nie tylko szaraków i kuropatw. W sztuce myśliwskiej nie można pominąć broni. Arkebuzy, janczarki, kordelasy, pięknie zdobione, różnej maści, proste lub zakrzywione zdobiły gabloty i witryny gabinetu pana Stanisława. Zdarzało się, że któryś ze znakomitszych panów sprowadził z Prus czy Austrii sztucery, u nas częściej z rosyjska jegrami nazywane. Lecz ta broń gotowana była typowo na dużego zwierza. Broń, czy palną czy białą, równie ceniono i nie żałowano nań srebra jak za konie czy charty do łowów przeznaczone.

W majątku sierakowskich nie oszczędzano tedy na broni, koniach i psach myśliwskich, a wiadomo, że i pan Stanisław i Ignacy polowania wielce miłują. Antoni od dziecka uczestniczył w tych męskich obrzędach i szybko odznaczył się zwinnością i odwagą. Nie raz to jeszcze po gospodzie w miasteczku opowiadają jak to trzynastoletni Antek sam na zająca zasadził się i kark mu skręcił. Antoni rzeczywiście lubił łowy jak mało co. Przygotowywał się zawsze długo do nich i z Sokołem ćwiczył.

Na tydzień przed świętami w Sierakowie znów zrobiło się tłoczno. Pan Stanisław Sierakowski chcąc zadośćuczynić druhom krótki bal sprosił na łowy okolicznych panów. I sam syn Ostrowskich z Trzemanowa przyjechał. Zygmunt Ostrowski osobiście na balu stawić się nie mógł to na polowanie inwitacje przyjął chętnie. Nie tylko z powodu obfitości w zwierzynę Sierakowskich posiadłości. Jako że już mu trzydziesta wiosna szła, a rodzice do mariażu ponaglali to i panicz postanowił po okolicy się rozejrzeć. Trochę obawiał się Zygmunt wizyty w Sierakowie, gdyż wywiedział się poprzez zaufanego pokojowca, że wyswatać chcą go rodzice z panną Anną. Wiedział, że urodziwa była, bo huczał od tego cały powiat po jesiennym balu. Jednak choroba jej lękiem go napawała większym niźli polowanie na niedźwiedzia. Ależ zostawmy swaty. W Sierakowie nie było tradycji, aby w łowach panie brały udział. Choć znano, znano w Rzeczpospolitej przypadki, że niewiasty chętnie i z efektami polowały na równo z panami.

Zebrali się, więc panowie w liczbie dwunastu na sierakowskie polowanie. W pierwszym rzędzie gospodarz, pan Stanisław z panem Ignacym stanęli. Potem Antoni z Tadeuszem i z Zygmuntem Ostrowskim. Dołączyło do nich jeszcze sześciu okolicznych dziedziców. Na końcu, niepewnie, ostrożnie do polowania przystąpił pan Monsier. Doktor dopiero co z nad Niemna wrócił i zaraz proszono i jego do nagonki. Medyk wcale do latania po lesie w mrozie i śniegu się nie garnął. Ale nie mógł szlachetnie urodzony mężczyzna odmówić pościgu.

Na pierwszy dzień zmagań ze zwierzem zaplanowano łowy na dziki i sarny. Pogoń za szarakami i ptactwem na kolejne dni odłożono. I tak posiliwszy się nieznacznie, pokrzepiwszy się miodem, gotowi stanęli panowie do polowania! Pognało towarzystwo zaraz za chłopami, którzy ledwo co, charty i ogary na pasach utrzymać mogli. Pognało towarzystwo w sierakowskie lasy. Pognało towarzystwo hen na polowanie!

Już w pierwszych godzinach złowiono ze cztery sarny. Łatwo je wytopiono bo śnieg już trochę lasy przykrył. Pogoda była wyborna. Mrozek nie za wielki, śnieżek świeżutki, a zza drzew co jakiś czas słońce wschodzące o sobie przypominało. Tadeusz z Antonim postanowili w duszy, że przy paniczu Ostrowskim pokazać się muszą z jak najmężniejszej strony. Zygmunt zaś poukładany był równie odpowiednio jako mężczyzna, więc i on chciał się wykazać męstwem i zwinnością. Choć panowie przyjaźnie do siebie usposobieni, to wiadomo było, że duch walki się w nich obudził. Starzy uciechę mieli oglądając zmagania młodzieży i z tyłu zakłady robili, który większą łanie ubije.

Fortuna myśliwska po równo zdobycze rozdzielała. Do południa po trzy sarny na młodą głowę przypadły. Gdy na Anioł Pański kompania zatrzymała się dla pokrzepienia ducha krótkim westchnieniem do Madonny i do świętego Huberta, a ciała miodem prze służbę rozlanym, zaczął padać śnieg większy i wietrzysko się zebrało. Słońce trochę jakby ze strachu pochowało się za chmury. Młodzi panowie już gotowali się dalej do polowania, gdyż tropiciele wrócili z oczekiwaną wiadomością o dorodnym dziku. Dzik był jeden a kaprys na niego miało aż trzech.

Popędzili za gońcami panowie modląc się aby to jemu jednemu chwała złowienia odyńca przypadła. Jednak to Tadeusz na przód wyskoczył i popędził w knieje. Konia chłopu oddał wyjął zza pasa kordelas swój zaostrzony onegdaj mocno przy sztychu. W gotowości pobiegł w gąszcza. Uszedł ze dwa pacierze. Dostrzegł za pagórkiem polanę i mały zagajnik. Zaczaił się i nasłuchiwał zwierza. Wtem zza pagórka świerkami obrośniętego od strony Jabłonkowa wpadło z tuzin chartów i ogarów, które dopadły dorodnego odyńca w owym zagajniku. Rozjuszone zwierzę rosło w oczach Tadeusza odganiając psy. Tańczył dzik z chartami na polanie, tarzając się po świeżym śniegu. Kwik i pisk zwołał resztę towarzystwa. Ale to Tadeusz był już na miejscu i walczył z sobą czy podoła dopaść świnię i żywot jej zakończyć. Gdy pogoń zbliżała się do polany, Tadeusz nie czekał już. Rzucił się na zwierza nie patrząc na psy, krew i na to, że nie był to przelatek ale ogromny kaban. Świnia kolejno postrącała zmęczone walką ogary i stanęła przed młodym Potockim. Nie wiedzieć czemu nie uciekła na oślep w knieje jakby to instynkt nakazywał. Tadeusz rzucił się z całą swa mocą i odwagą aby pokuć dzika. Kordelas został w gardle zwierza, trysnęła posoka. Odyniec rozwścieczony przewrócił panicza i wbił mu kły prosto pod żebra! Tadeusz zawył cicho i zacisnął zęby, naraz mgłą mu zaszły oczy i czuł, że traci opanowanie. Ostatkiem sił chwycił za klingę i raz jeszcze próbował dźgnąć przeciwnika. Cóż za zacięcia miał w sobie ten mody żołnierz. Lecz i dzik mimo, że jucha już śnieg dookoła pofarbowała, siłował się jeszcze. I chyba by zabił Potockiego gdyby wtenczas na polanę nie wpadli kolejno Antoni i Zygmunt. Nie patrząc już ani na psy ani na resztę towarzystwa. Zeskoczyli z koni i w te pędy rzucili się ratować Tadeusza. We dwóch dopadli i ostatecznie dokończyli żywota dzikiego zwierza. Tadeusz blady, dłonie pod żebra wciskał i dziękował wzrokiem swoim wybawcom. Zanim chłopi zwierzę na bok odciągnęli i psy opanowali, opadł całkowicie z sił. Nieprzytomnego Potockiego prędko do Słomianek do pierwszej z brzegu chłopskiej chałupy zawieźli. Na stół ciało bezwładne rzucili i zostawili Doktorowi, który blady jak śnieg stanął do ratowania Tadeusza.




Maria Domańska

Komentarze (0)

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentrzy.

Wypowiedz się na temat wpisu